28 listopada 2009

Rozmówki z Nieletnią


- mamo, co ty robisz?
-próbuje zupkę
-i co? niedobra?
- dobra, dlaczego?
-bo plujesz
-e, nieeeeeee, ja tylko tak, bo ja na diecie i mi nie wolno tej zupki, to tylko tak próbuje, na kubki smakowe, te na języku...
- mamo, kubki są z szafki , i nie mają smaku, ich sie nie je..... ale ty śmieszna jesteś, jak tat wróci to mu powiem... normalnie nie wytrzymam, kubki na jezyku.. i ciekawe jak je myjesz...

nie mogłam jej wytłumaczyć, bo zaczęłam się śmiac razem z nią, a ona tak przezabawnie tłumaczyła mi moją głupotę, i w ogóle nie zdawała sobie sprawy jak przecudnie bredzi...
a jak zaczełam się śmiac , to sie jeszcze bradziej rozkręciła, i wymyślała historie mycia kubków smakowych- wlewanie płynu do naczyń i puszczenie wody uszami...
no cóż, teorii miała kilka , wszystkie komiczne...
ech, śmieszna jest ta moja nieletnia....

15 listopada 2009

Wariatkowo...

namaziałam cuś nowego.... w sensie powstał nowy szkic...
i jak to moje dziecko zobaczyło to było :
'' uuuu, mamo, ale tej pani dupe widac'' po czym szeptem, konspiracyjnie dodała: '' i rowek też... dobrze,ze tyłem stoi bo chyba stanika nie ma, mamo, a gdzie ty te babe widziałaś taką na golasa?''

a Zaobrączkowany postanowił pociagnąć temat : ''no właśnie kochanie, gdzie ty gołe baby oglądasz, ja ci chyba założe ochronę w komputerze na pewne strony''

po czym nastapiła seria pytań nieletniej- jakie strony, co na nich jest, i dlaczego mamusia je ogląda....

mówiłam już ,że w wariatkowie mieszkam?

7 listopada 2009

żarcie w pociągu


wiecie co dziś się działo?
jechałam pociągiem, co mi sie zdarza nie często, i sam już ten fakt jest sam w sobie wielkim wydarzeniem...
jade sobie tym pociągiem, i jadę , i obok mnie siadło takie z frytami...
kichy mi skręciło, supełek zrobiło, że aż w płucach dech zaparło ( nie wiem w jaki sposób kichy z płucami są połaczone, ale mniejsza o to )
no i czuję te fryty, i juz mi się niby ich zachciało, ale jak otworzyło babsko pudełko ,to mi octem zawiało i o mało pawia nie puściłam......

na szczęście babsko szybko wysiadło i pozostawiło po sobie tylko smród...

no i tak sobie jadę tym pociągiem , a naprzeciw mnie dwóch panów... jeden malutki chudziutki, drugi gruby i wielki... i się za rączki trzymaja, a potem jeden do drugiego oczko puścił, a potem go po kolanku pomiział...
i zaczynaja sobie gadać, co na kolacje zjedza, może do kina pójda.... a ja się do nich uśmiechnęłam, tak po przyjacielsku , i chyba wyczuli, bo sie do mnie we dwóch tak ładnie uśmiechneli.... i tak sobie pomyślałam,że uśmiechem można człowieka uszczęśliwić...a ja się tak uśmiechałam , bo mi te ich plany jedzeniowe się podobały...

jechałam tym pociągiem,aż dojechałam do centrum...
i tam się spotkałam koleżanką
och, jak miło było, kawusia , spacerek po parku ( jutro 100% nogi mnie będą bolały)
ale przesympatycznie, mi się zdaje, było

no i tak to w doborowym towarzystwie spędziłam sobotnie , jakże słoneczne i urocze popołudnie..

no i przyszedł czas , by znowu w pociągu zając miejsce i wrócić do domu...
no to siadłam sobie, i siedze sobie tak i myśle ,że jestem wielka - w sensie opierania się - oparłam się wszelkim pokusom (proszę , nie krępujcie się, możecie brawa bić) - mam świadka - nie tknełam nic poza kawą, i jeszcze z odchudzonym mlekiem poprosiłam...
no więc wlazłam do pociągu, siadłam sobie i czekam na odjazd...no i już mi się troszkę w żołądku miejsca zrobiło, i zaczyna powoli mnie ssać...
a paniusia z siedzenia naprzeciwko otwiera nadmiernie szeleszcząca reklamówkę i wyciąga wielki kubeł żarcia chińskiego...
och jak zapachniało, och jak drażniło zmysły, och jaki ślinotok wywołało....
w pierwszym odruchu spuściłam oczy, i gapiłam się na swoje buty...
a myśli po głowie mi szalały... i niby na buty patrzę , a jednak widze jak ona tym widelcem w kubełek ''dziub'' i wyciaga kluseczki, klusie, mniam....
uporczywie szukając plam na butach starałam się zająć myśli czyms zupełni innym.. wyobrażałam sobie że jestem w eksluzywnej limuzynie, gdzie nie docieraja do mnie zapachy chińszczyzny, ani innych potraw, gdzie ja - piękna i szczuplutka siedze sobie u boku , no niech będzie juz ten Harrison Ford albo jaki inny Brad Pitt, i juz widze jak on mi przepisuje swoje miliony bylem tylko mu w oczy spojrzała....
no ale wszyscy wiemy,ze w pociągu marzenia rozwijać trudno, szczególnie jak siedzi naprzeciw takie coś  i widelcem w kubek stuka...
no i pękło we mnie....
podniosłam wzrok , prosto na jej widelec, nawijała właśnie kolejna porcję, nawija, nawija, nawija.... a ja się gapie i gapię..... i się uśmiecham...
i ona to do buzi, i mamle
a ja wzroku z widelca nie spuszczam i uśmiechać się nie przestaję.
przy trzecim nabraniu na widelec , babka siedząca obok pożerajacej kluchy zaczęła mi się przyglądac z uwagą, po czym uśmiechnęła się i już jej tak zostało... a tamata nie widzi nic, tylko te kluchuy...
przy jakimś 10 nawijaniu na widelec nagle zauważyła ,że jest obserwowana...
spojarzała na mnie, ale ja udaję,że tylko mnie widelec interesuje....
ona nawija, a ręce jej lekko drżą... i nawija, i jej spada.... i patrzy na mnie nerwowo...
a ja wzrok na widelec i uśmiech...
i ta próbuje , i jak jej się już nawinąc udało, to wkładając do buzi częśc jej wypadło...
a ja się dalej gapię...
sąsiadka obok jedzacej tez gapić się zaczęła....
no to ja się uśmiecham, no bo co mam teraz zrobić, udawać ,że nie widze?
gapię się, powieka ani drgnie...
a ta nawija, do gęby, wypadło....
w sumie wydało mi się to całkiem zabawne, choc czułam,że dla pożerającej jest torturą....
no i sobie myślę, ciekawe gdzie ona jedzie, bo mi się już na nią gapić nie chce, a od uśmiechania się boli mnie już szczęka...
a pożerająca bierze reklamówkę szeleszcząca zbyt głośno, wyciąga wieczko od kubełka, zatyka kubełek, wkałada do reklamówki, widelec też...
i patrze jej w oczy i się uśmiecham, pasażerka obok pożerającej tez się uśmiecha, a pożerająca popatrzyła ma mnie i się uśmiechnęła, ale nie był to przyjazny usmiech....


dlaczego w pociągach nie ma zakazu jedzenia?
powinien być...
bo ja rozumiem,że ona głodna, ale ktoś inny może też, może jedzie ktoś , kogo nie stac na jedzenie na mieście, albo ktoś kto pędzi do domu by z rodziną zjeśc posiłek i odmawia sobie gotowego żarcia,mimo że mu kiszki marsza grają, może jest ktos na diecie, a może ktos w ciąży, w kim taki zapach może wywołać mdłości....
a może po prostu jade JA i mi się wąchać żarcia nie chce ani oglądac jak ktoś zajada...

a może jestem po prostu złośliwa... ale czemu nie... ona mi tez na złośc robiła, jak tak pożerała tę chińszczyznę na moich oczach...

podła jestem?

20 września 2009

Chorować jak facet

Dziś choruję jak prawdziwy facet.....

ech, nie lubam chorować...
mężuś weekendowo wolny, więc na szczęście nie muszę doopy z wyra podnosic... postanowiłam choć jeden dzień oddać sie w pełni chorobie...

wygrzałam się w wyrku, nasmarowałam jakimis vickami czy tam czym, co by mnie inhalowało i tam cos tam, zjadłam garść tabletek zaczynając głównie od przeciwbólowych, bo łepetyna mi pęka, poprzez jakiś leczniczo- antygrypowe, do tego witaminy... i leżę...
dla odmiany dziś mi z nosa kapie
może to i lepiej, niech wykapie wszystko i już spada, bo nerwa mam strasznego przy chorowaniu...

trochę przypał zrobiłam, i pomimo chwilowego przypływu energi (chyba działanie leków) udaje cierpiąca na całej linii.. a mój jaśnie szanowny ten tego mąż, z przymusu bawi się w pielęgniarza domowego...
ja, chora, ale się drę
-misiuuuuuuuuuuuuuuu!
leci misiu, słyszę, że leci
-co tam kochanie?
- przynieś mi wody proszę, z soczkiem malinowym
- dobrze...
poleciał misiu, przynióśł pić, a za pięc minut:
-misiuuuuuuuuuu!
- co tam kochanie?
- zrobiłbysmi kanapeczke, malutka taka, dobrze?, jakas głodna jestem...
- dobrze, coś jeszcze ci trzeba?
-nie, dziękuję...
zrobił misiu kanapeczkę, a za pięć minut:
- misiuuuuuuuuuuuuuuuuuu!
-cooooo?
-a rozrobiłbyś mi może wapno, może mi co pomoże?
-dobrze, za chwilkę, gary wstawiam do zmywarki...
-no dobrze, ja poczekam.....
przyniósł misio wapno, a za pięc minut:
- misiuuuuuuuuuuuuuuu!
-nooo?
- podaj mi tabletki od gardła, proszę, tu na biurku leżą...
- a nie mogłaś sama sobie wziąc, tylko dwa kroki masz...
- ale kochanie, chora jestem, nie mam siły, no dobrze, sama sobie wstane i wezmę...
- jak juz jestem to ci podam...
podał misio tabletki, a za pięć minut:
- misiuuuuuuuuuuuu!
-czego?
- jakiś zdenerwowany jesteś, czy mi sie zdaje?
-nie, tylko tak mnie co pięc minut wołasz, a ja tam w kuchni mam zajęcie, sprzątam, gotuję, dzieckiem się zajmuję..
-naprawdę? -pytam rozbawiona już prawie do łez widokiem jego udręczonej miny- ja kochanie po prostu chciałam ci pokazać , jak zachowuje się prawdziwy mężczyzna podczas choroby, taki macho co siły nie ma żeby z łóżka wstac, ale drzeć się na całe gardło i marudzić, to i owszem...
- bardzo śmieszne- naburmuszył się Pan Domu- do garów kobieto!
-o nie! chora jestem...
podszedł by mnie przytlulić...
ale wygoniłam go z wyra, bo mi tu udowadniac chce, jaki on to maczo, a na tarzanie w prześcieradłach to ja ochoty nie mam... niech idzie gotować, bo głodna jestem... do tego jak sie biedak zarazi, to mi większe piekło zgotuje... miedzy jednym a drugim ''misuuuuuuuu'' to odstep 2 minutowy bedzie...

19 września 2009

choroba

proszę zachowac szczególną ostrożność podczas czytania- grozi zarażeniem

jak to możliwe by położyć się spac zdrowym a obudzić chorym?
no, moze nie do konca tak bardzo zdrowym się połozyć, bo coś mnie juz tam drapało i denerwowało w gardle, ale żeby zaraz aż tak?
wczoraj człowiekowi się wydawało,że bedzie dobrze- a dziś budze się z bólami : głowa, gardło; nos zawalony jakby kto mi jaki mur w nocy tam w środku wybudował, albo jakiego cementu nalał, bo wysmarkać sie nie mogę; kicham jak najeta rozsiewajac jakaś zarazę po domu... oby mi się tylko towarzycho nie rozchorowało , bo jak mi się mój stary zagrypi to ja pierdziu- jęki , marudzenie i totalne biadolenie.. Nieletnia znosi choroby cierpliwie, dzielna dziewczyna
ale mam nadzieję,że całe cholerstwo zostanie we mnie i się nie bedzie rozłazić po domu...

no i apetyt mam koński, jak to zwykle mam przychorobie- zjadłabym wszystko- i tłumacze obżarstwo faktem,ze organizm sie musi bronić , mieć siłe by zwalczyć chorobe, a jak ma mieć te siły? duuuuzo żarcia trza mu dać...

gardło mnie boli.. buuuuuu...
ide spać

7 września 2009

Rozważania wrześniowe


zasiadam wieczorowa pora do pisania. obawiam się tylko ,ze nie mam nic mądrego do zaoferowania.
rozważam zatem swoje nędzne postępowanie. wymierzę sobie kare, za znęcanie się nad swoim ciałem... bo jak inaczej nazwać moje diety i obżarstwo naprzemienne...
nie mam już do siebie cierpliwości. postanawiam zatem oddać się psychoanalizie własnej.
jak to zazwyczaj bywa mówię sobie o tym co zrobiłam źle. żalę się na swoją głupotę i niekonsekwencję działań. przypominam własnej głowie,ze jest słaba, a ciału,że mało uległe i za cwane się zrobiło.
w odpowiedzi słyszę, pytanie, co z tym zrobić?
ano, co? dumam...
moja psychiczna (psychiatryczna?) część mej osobowości podsuwa odpowiedzi.
może warto by było sporządzić listę, tego co dobrze mi wyszło i tego co marnie. notować codzienne spożycie kaloryczne, powoli wyrzucać z jadłospisu to co prowadzi mnie na złą drogę. może warto wrócić na siłownie, chociaż to wcale nie wymagane, na początek można pół godzinki dziennie w domu poćwiczyć, zawsze można w garażu poskakać na skakance, jak również pobiegać po schodach, mieszkam na drugim piętrze, można by tak sobie polatać, od wejściowych do wyjściowych i na odwrót... można...
można zamienić, ''nie mogę'', '' nie umiem'' na pozytywne ''uda mi się'', ''jestem przecież silna , piękna, mądra i wogóle wspaniała,że hej''
można przestać narzekać i skoro się coś nie podoba to po prostu to zmienić...

siadam przed lustrem i myślę sobie,że ta psychiczna ja , to mądrzejsza od tej normalnej. ta normalna to jakaś porąbana, nie wie co robi, i zazwyczaj same głupoty.

zgadzam się z psychiczną, ostatnio zbyt wiele czasu poświęciłam na słowo ''jutro'' jak i na narzekania,że nie dam rady, nie mogę, nie wiem, nie wychodzi mi...
psychiczna wie,ze tylko ciężką pracą jestem stanie osiągnąć sukces, nikt nie zrobi tego za mnie...

nie wiem, na jak długo psychiczna zostanie w mojej głowie, zapewne dopóki nie rzucę się na kolejna czekoladę, i zagłuszę jej mądrości , normalnej zwykłym usprawiedliwieniem-że mam słabą silną wolę...
co za bzdura, ale jak pięknie brzmi, jak gładko przechodzi przez usta, jak łatwo rozgrzesza każdy mój występek....

nie ma.. a figę.. uda mi się... bo mam za sobą wiele więcej niż przed sobą, to nie jest takie trudne... tylko trzeba wziąć się w garść....




31 sierpnia 2009

Założenia


Założenia


Z założenia wychodzę ,że świat nie kręci sie wokól mnie, a bym chciała.
bom jest próżna i zadufana w sobie, bo domagam się uwagi...
ot i taka prawda. chce być podziwiana i adorowana, choćby za sposób w jaki gotuje ,lub sprzątam mieszkanie, docenienie tego faktu czynie mnie ważną i potrzebną temu światu

Z założenia wychodzę,że najbardziej liczy się w człowieku piękno wewnętrzne, aczkolwiek istotna jest powierzchowność. Jakkolwiek, ktokolwiek by temu zaprzeczał, liczy się dla nas jak kto wygląda, jak się ubiera, jak się zachowuje, bądź jak pachnie

Z załóżenia wychodze, że jestem wariatem, wszak tylko wariat wie,ze jest nienormalny, no i czym jest normalność?
siadam sama ze sobą i prowadze długie filozoficzne rozmowy, mądrzy ludzie nie mówią do siebie, a już z pewnościa nie psychologiczno- filozoficznie. tacy udaja się do specjalistów, by ci rozwiązywali ich problemy. wnoskuje zatem ,że albo jestem psychiczna, albo psychiatra

Z założenia wychodze,że normalność jest czymś nieosiagalnym , gdy jest sie mną, jednakże posiadam pewne cechy normalnych osobników...
choć jeszcze nie wiem jak sprecyzować normalność, uznaje ,że budzenie się na dźwięk budzika, nie rozmawianie z obcymi, obgadywanie sąsiadów, pospolita zazdroścć gdy komuś lepiej, unikanie spojrzeń ludzi np w srodkach publicznego transporu, ciągłe narzekanie i raczej nieustanne niezadowolenie z tego co się ma, czyni mnie podobna do wielu, i to podobieństwo z innymi tez jest normalne, choc każdy uważa się za wyjątkowego......

Z założenia wychodzę,że każdy jest zdolny do miłości, jedni do tej szalonej inni statecznej i uporządkowanej, z zasadami i regułami , których pojąc nie umiem. każdy kocha na swój sposób, a miłość jest inna na różne sposoby. kochać umiem jedynie na swój sposób i winę za błędy zwalam na rodziców, którzy miłości uczyli mnie innej, tak innej ,że mieniła się na różne kolory- w szczególności zaczynając od fioletu, potem były różne odcienie żółci, aż bladła i zlewała sie z biała moją cerą. miłość brzmiała muzycznie w mych uszach, dzwonek kieliszka, echo dna butelki, dzwięczne podniesienie głosu przeradzające się w lekki jęk zranionego zwierzęcia. miłość ulewała się z kielicha żalem i tęsknota za niewiadomo czym, i była trwała... trwała wiecznie... nieustannie plątała się pomiędzy pięściami a kłamstwem.
ja tez kocham , choć widocznie za mało, bo nie umiałabym związać jej w ciasny worek nieporozumień, bólu i upokorzeń. moja miłość jest inna, prostsza, składa się z pocałunku na dzień dobry, spontanicznego uśmiechu, szczerości wyznań, spokoju sumienia, braku tajemnic, zaufania. nie wyrzekam się siebie, ani swej godności, nie znoszę upokorzeń, ani batów braku uszanowania, nie błagam o nic, ani nie jestem błagana, nie wykrzykuję racji , a racje są słyszane... łatwo mi tak kochać, łatwo mi być kochaną...

Z założenia wychodzę ,że nic nie trwa wiecznie, a z rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej, dlatego nie biorę niczego za pewność jutra. ciesze się tym co mam, i modlę o następny dzień z tym co mam, albo lepiej,żeby było tego więcej... a najlepiej jakby więcej pieniędzy było, bo choć zapominamy o rozwoju duchowym, nie zapominamy o rozwoju konta.
pieniądze szczęścia nie dają, ale w szczęściu pomagają

Z założenia wychodzę,ze się mylę, co do świata i ludzi, co do rządzących i co do Boga, lub boga- muszę tak założyć, bo gdybym wierzyła w co myślę, uznałabym ,że Bóg jest idiotą.. ale skoro On wie wszystko, wie również, że tworząc mnie spotkałby się z taką opinią, więc czy to przypadek,ze stwierdzam,że Bóg nie wie co czyni, czy też chciał, bym to światu przekazała? czy też powinnam przestać już pić to wino i położyć się spać...

z założenia wychodzę,że jestem, po prostu jestem... a to jaka jestem nie ma znaczenia, ludzie widzą twarz, i już nie próbuje mówić i opowiadać im o sobie, bo wychodzi,że się żalę, a jak mam inne zdanie,że się mądrzę, a jak mam inny wygląd, że jestem odmieńcem, a jak się nie zgadzam,że jestem kontrowersyjna, a jak przytakuję, że nie mam własnego zdania, a jak nie patrzę w oczy , że kłamię, a jak patrze w oczy,że się gapię...
jestem...

i już właściwie mnie nie ma, bo idę stąd, w sensie, z pokoju ... w salonie siedzi moja normalność, ktoś kto umie mnie czytać, choć brak jakich kolwiek słów.. idę , bo słyszę śmiech, i chcę by rozbrzmiewał nie tylko w salonie ale i w moich uszach... takie dźwięki mi towarzyszą... spokojnego domu, szacunku, godności, wyrozumiałości... we wszystko się wplata duża dawka poczucia humoru..
nie pragnę więcej...

27 sierpnia 2009

Nieład




Ale nieład....


usiadłam ciezko na fotelu... zaraz pewnie zacznę się kręcić dookoła... standardowe zajęcie krzesłowe.
kręce się nerwowo, bo za chwile musze wstać i zacząc się zbierac do pracy.. a jak mi sie nie chce to tylko ja wiem...

unikam tej chwili...
na łóżku, na czerwonym wytaplanym farbą reczniku leży mój nowt tryptyk. jeszcze nie skończony... właściwie mógłby być, ale cos mi w nim brakuje, a może czegoś jest za dużo... sama nie wiem...
malowanie mnie relaksuje, odrywa o rzeczywistości, lubie jak mi coś nie wychodzi, bo wtedy mogę zamalować płótno jak chcę, wypaćkam je farbą, najlepiej jak jest gruba faktura, jak wyschnie to tak przyjemnie drażni dłonie, gdy się po płótnie przejedzie...
ale tryptyku chyba nie zapaćkam abstrakcyjnie... jakoś nawet dobrze mi wyszedł...
powiesze go chyba w korytarzu...
choć nie wiemc czy będzie pasował, bo to drzewa są, a korytarz to raczej zapełniłam abstrakcjami, które kocham...
każdy je widzi inaczej.
mąż mówi ,że np ogniste kule, córcia że jak kawałki oczu, a ja widzę jakies planety, albo co...

musze dziś skończyć te drzewa, bo się walaja pod nogami, jeszcze w końcu ktos w to wdepnie i będzie po tryptyku....

cyk, cyk... czemu ten czas tak leci, czemu nieubłagalnie zbliża się ku trzeciej...
czuję jak zaczynaja mi sie zatykac uszy... tak zazwyczaj mam jak się denerwuję i podnosi mi się ciśnienie... w dodatku cierpie na to cholerne ''przyspieszenie serca'' i normalnie słysze w tych zatkanych ciśnieniem uszach jak mi szaleńczo bije w piersiach...

powinnam była posprzątac przed wyjściem, ale do ostatniej chwili siedze przed komputerem i na zmianę pisze - odjeżam do łóżka,maluję- wracam i piszę.... na sprzątanie nie mam czasu...

10 minut i wychodzę... nie jestem ubrana, nie umyłam włosów, nie zjadłam obiadu...

kręce się głupkowato na tym moim krześle ... dziecko patrzy na mnie zdziwione...

''mamo, za 10 min wychodzimy , a ty jeszcze nie ready? nie chce ci się co? mi też się czasem nie chce a muszę, na przykład sprzątać pokój jak mi każesz... ty tez musisz, nie sprzątać, I mean, tylko iść do pracy, ok?''

''ok''

no to idę, nie mogę dziecku dawać złego przykładu... ona już gotowa, i pokój ma czysty... nie to co matka....ech , wstyd mi....

kurcze, może jeszcze zdąże ogarnąć trochę ten nieład?

22 sierpnia 2009

Niedbałość myśli


W związku z panującą wewnątrz mnie frustracją postanowiłam otworzyć swoje zapiski wątkowe, by móc oddać tę część siebie , która mnie gnębi. Nietety, moja wylewność skończyła się na zdaniu – niedbałość myśli i nastąpiła pustka emocjonalna i twórcza.

Następnie wytępuje cisza, a po ciszy przychodzi kręcenie się w kółko na fotelu, fotel lekko piszczy i trzeszczy więc ciszę przerywa.

Wydęłam wargi niczym rozkapryszona dziewczynka, i dumam nad sensem klikanych słów. Sensu nie widzę...

Gapię się w zawieszony nad biurkiem obraz i grymaszę, za blisko mych oczu wisi i denerwują mnie jego niedociągnięcia... musze popracować nad techniką, bo coś kiepsko mi ostanio to malowanie wychodzi...

piję colę i złoszczę się,że puszka prawie pusta, pić mi sie chce, ale wstawac nie... a do kuchni trzeba przejśc przez cały korytarz i salon jeszcze... za daleko...
wrzeszczę zatem do oglądającego telewizję w salonie( przeciez bliżej jest kuchni niż ja) co by mi tej coli przyniosło... może jak się napiję to mi bąbelki mózg ożywią, bo cos jakoś mi nie idzie myślowo...

losie, jak to dobrze nie być samotnym, przyniosło mi moje szczęście colę, podziękowałam , otworzyłam, napiłam się, kręce się na fotelu...



zważyłam sie dziś rano, nic nowego - co ranek sie waże, po co? nie mam pojęcia, chyba żeby uwidocznić własą porażkę... aczkolwiek dzisiaj miła niespodzianka...
no i rozmowa z NIM
- ważysz się?
- no (odpowiadam dość inteligentnie na inteligentne pytanie)
- i?
-e, wiesz , różnie, waga mi skacze
- to może ją przyklej
- no
i wyszłam, i poszłam , i namalowałam ten obraz co teraz wisi nad biurkiem i mnie denerwuje.. ładny jest, ale nie tak ładny jak bym chciała.. i mnie wkurza,że wisi taki bezczelny w swej niedoskonałości... ale pasuje do wnętrza tego pokoju, bo tu wszędzie niedoskonałość....

Wczoraj było matki boskiej pieniężnej. Wypłata- radonsa chwila, człowiek wie za co sobie nerwy zżera...
zatankowałam samochód, wypełniłam lodówke i odłożyłam resztę w kopertę... składam na nowe meble do salonu...
męża mam opornego na nowosci, albo raczej na wydawanie pieniedzy jak nie ma takiej porzeby
"przecież, kochanie, mamy meble w salonie!"
 "no mamy ale nie takie jak bym chciała"
''ale przecież to ty je kupowałaś"
''oj tam, kupowałam, nie kupowałam, co za różnica, brzydkie są i już'' )

No to mi się marzą te nowe meble, ale w tym momencie nam sie marzenia rozmijają, a jemu raczej przychodzi chęc na podanie mi młotka ,żebym sobie wybiła z głowy jakiekolwiek meble do jakiejkolwiek cześci naszego mieszkania.
Ale ,że mój mąż seks lubi to się w końcu zgodził...
No i stoją mebelki, i czekaja skręcenia ich do kupy...
No i powinnam się cieszyć , prawda?
ale jednak nie..
bo panuje we mnie ogóle oburzenie! bo ja chciałam jeszcze sobie stół barowy kupić.. i był ... taki jak trzeba... i owszem, cena przystępna... ale krzeseł nie było.. no to szukam, jakie by tam pasowały, i patrzą SĄ... idelne, lecę, biegnę, oglądam, mlaskam, klaskam, uśmiecham się ,przymierzam, siadam, wstaję... i patrzę na cenę i mnie trafia szlag....
krzesło kosztuje prawie tyle samo co stół... a przecież mi trzeba tych krzeseł sztuk 4... posyłam błagalne spojrzenie na ślubnego, ale jedyne co widze to jego plecy... on już widział cene i oddala się, by zachować bezpieczny dystans między mną, krzesłem, moim błaganiem, a możliwościami portfela... no i wiem,ze nie ma szans na te krzesła... a żadne inne mi sie juz nie podobają, no bo tak jest,że jak mi coś wpadnie w oko , to trudno potem jakis zastępczy prosukt znaleźć....
posmęciałm się jeszcze chwilę po sklepie i pełna frustracji opuściłam buynek...
optymisztycznie nastroiły mnie meble zakupione, zdruzgotały niezakupione... no i jakby tego było mało, kupiłam sobie komplet kieliszków koktajlowych ( w końcu trafiłam takie jak chciałam).. no i kuźwa po drodze do domu, spadły z siedzenia i się jeden zbił... ech...
szkoda gadać....

no i co by tu jeszcze....
ni wiom...
narazie tyle


26 lipca 2009

na ciebie przyszła pora

na ciebie przyszła pora...
 


Rozleniwienie, które towarzyszy nam od czasu powrotu z wakacji nieuchronnie prowadzi nas do zguby. Gotowaniem się nie zajmujemy, natomiast bardzo chętnie spozywamy pikantne skrzydełeczka z fryteczkami , obficie zaopatrzone w majonez i ketchup. Wieczorem popijamy piwko, a do piwka znajdzie sie jakaś czekoladka, albo jakis inny ''przekąśnik''. Ograniczenia, o których rozmawiamy codziennie (bo po prawdzie jesteśmy dorośli i wiemy,że czas powrócić do rzeczywistości) odkładane są na tzw ''jutro''.
JUTRO jest zawsze tak łatwo dostępne, tak przyjemnie odlgłe, tak uroczo wyszyte w nadzieję... JUTRO wszystko jest możliwe, bo DZIŚ jest już na to za późno, ale JUTRO, to co innego.
Czujemy jak magia tego słowa nas uskrzydla i uwalnia od tego co nieuchronnie się zbliża...
Nasze JUTRO trwa od tygodnia, bo przeciez trwać może, bo przeciez to piękno jutra jest dla nas najważniejsze, TERAZ jest za późno, TERAZ nie mam jak, nie mam czasu, nie mogę, nie pasuje mi, nie ma sensu...TERAZ nie... JUTRO... wszystko zacznie się jutro...


Rozłożyłam swe ciało na wygodnym materacu, obok rozłożyło się moje oplecione złotą przysięgą szczęście, pomiędzy nami wygłaskana mała miłóść... Leżymy opowiadając sobie co było.. WCZORAJ juz się nie liczy, DZIS juz prawie minęło...
''co robimy jutro , mamo?"
'' ja się zacznę odchudzać'' mówię z rozmarzoną miną, bo juz widzę siebie w tej niebieskiej sukience z głebin mej szafy
'' ja chyba też'' smutnym głosem oznajmił mąż po czym pogłaskał sie po zaokrąglonym brzuchu '' i idę jutro biegać''
uśmiecham się, w końcu i on przytył..'' i na ciebie przyszła pora''- śmieję się w myślach
'' a ja jutro zjem tylko 10 cukierków''- z pełna powagą oznajmia Nieletnia- '' nie chcę być utyta"
wysyłamy sobie z mężem porozumiewawcze spojrzenia, naszą łączność zrywa piskliwy głos Nieletniej  '' oj, tato ,zobacz jaki ty utyty jesteś, masz brzuch wielki jak mama''
wstałam... zrobię listę zakupów, na jutro...
''Nieletnie:  i na ciebie przyszła pora. ty też z nami będziesz na diecie, o cukierkach zapomnij, bo będziesz miała brzuch jak ja''
'' kiedy mamo?''
''od jutra''
uśmiech rozjaśnił jej twarz... nawet ona wie, że od dziś do jutra dzieli nas cała wieczność ..

1 czerwca 2009

autobusowe grubasy

autobusowe grubasy




Po porannym załamującym ważeniu postanowiłam poprawić sobie humor zakupami.
Wypchałam portfel funtami, zaprowadziłam pociechę do szkoły i wpakowałam tyłek do autobusu.
Słoneczna pogoda nastraja mnie optymistycznie, nawet w najgorszy poranek, jeśli tylko słońce zaświeci, pojawia mi sie uśmiech na twarzy..
Odziana lekko- jak to w upał:spodenki i koszulka (koniecznie biala, by podkreślić moją ''nowo nabytą'' opaleniznę) zjęłam miejsce przy oknie...
W duszy powoli przestał bębnić mi poranny wynik ważenia, natomiast zaczęło rozbrzmiewać wiosenno-letnie tralalalalalalalala...
i tak sobie myśląc ,że świat jest piękny, poczułam,że coś próbuje mnie wkomponować w okno.
Tralalalalalalala w duszy zamknęło sie natychmiast.
Odwróciłam głowe w stronę tego co mnie zaczęło miażdzyć i napotkałam promienny uśmiech kobiety, która zajmowała moje pół siedzenia... no cóż, sama kiedyś wyglądałam podobnie, odwzajemniłam sie więc uśmiechem i połowę tyłka wlepiłam w szybę... Niestety, pół mego zadka na szybie nie zadowoliło podróżującej obok pani. Niby nieznacznie zaczeła przesuwać swoje 4 litery w moją stronę, ciagle uśmiechając sie uprzejmie i przepraszająco...
Zmiażdżona pomiedzy szybą a babą obok zaczęłam tracić dobry humor i chęć na zakupy...
wstałam więc, przeprosiłam panią z grzecznym uśmiechem i postanowiłam zmienić miejsce.
Stanęłam obok i zauważyłam,że kobieta zajmuje 3/4 mojego siedzenia. Przez myśl przeszło mi złośliwe : ''czy nie powinna przypadkiem kupic 2 biletów?'' i rozejrzałam sie za wolnym miejscem...
Za mna siedziała pani podobnych rozmiarów co moja poprzednia sasiadka, obok niej, na jednym półdupku facet szkieleton.
Z drugiej strony facet o kulach- nic dziwnego, bo na nogach wlasnych to on by swego brzucha nie udźwignął.
Spojrzałam na sam koniec, w nadziei ,że znajdę jakieś wolne miejsce, a tam siedzi spocony babsztyl- zajął prawie dwa siedzenia swoim tyłkiem, a na trzecim miejscu postawił swoje siatki z zakupami...'' ta to powinna 3 bilety mieć'' przemknęło mi przez głowe...
ńie ruszam się z miejsca zatem. Stoję obok babki ważącej ze trzy razy tyle co ja, a ona stoi i sapie, i dyszy... Zaczynam sie nawet martwić, czy może się nie dusi, może ma atak serca... kobietka co chwila z nogi na nogę i lekko pojękuje...
Zczynam oblewać sie potem, bo już wyobrażam sobie,jak kobieta dostaje ataku serca i leci prosto na mnie. Jedna jej pierś jak moja głowa... ałć...

Cholera, nie mam nawet się gdzie przesunąć...
Wgłowie pojawiają mi sie obrazy, krzyki ludzi, panika, sygnał karetki..
Większość ludzi w autobusie to staruszki,kto by zrobił babie masaż serca? o rany, ja, ja bym musiała! baba robi się czerwona i co chwila zerka na mnie... czy ona wie,że ja będę ratowała jej życie?
'' dobrze się czujesz?'' słysze nagle
''słucham?'' pytam jakbym nie zrozumiala
''nie wygladasz zbyt dobrze'' mowi do mnie dyszaca babka
''nie,nie, goraco tylko''
''moze powinnas usiać, o tu zobacz pani ustąpi ci miejsca''
''nie, nie trzeba dziekują, postoję'' i powstrzymuje starsza panią przed powstaniem z miejsca
''ja zaraz wysiadam''- mowi miła starsza ( i też otyła) pani-'' a ty powinnas usiaść, kobiecie w ciaży w taki upal to trudniej stac niz mi staruszce''

W mojej głowie tralalallalalalala dawno zmieniło sie w piorunobicie z grzmotami i wielką ulewą!!

Siadłam, co będę babie tłumaczyć ,że nie jestem w ciaży. Przynajmniej obok mnie puste miejsce. Postawiłam torebkę obok i dumnie wypiełam brzuch.. a co, jak one moga zajmować 2 siedzenia to ja też, bo my jesteśmy autobusowe grubasy

30 kwietnia 2009

czy nie wiedzą?



moja córka uczy się polskiego... idzie jej bardzo dobrze, właściwie jest w stanie porozumiewać się bez większych problemów, jednakże często zdarzają na się podobne rozmowy:

''mamo a skąd one to wią?''
"nie 'wią'- wiedzą, nie one- tylko oni,jak się mowi o chłopakach to się mówi 'oni' "
"aaaa, to oni jednak nie wią, a myślałam że wią"
'' kochanie, oni wiedzą"
"ty się lepiej matko zdecyduj, bo raz mówisz że nie wią, a potem że wią"
"nie 'wią' , wiedzą, córeczko, mówi się 'wiedzą' "
" a jak się mówi wiedzą, bo ja tylko tak umiem, językiem i ustami"
"dziecko, słuchaj - nie ma słowa 'wią' tylko 'wiedzą' ''
'' jak to nie ma 'wią', a oni wią ,że wiedzą?''
"wiedzą''
"aaaaaa, bo ja myślałm że nie wią"
"nie wią - WIEDZĄ!!!"
"i znowu mi zamieszałaś , i już nie wiem, czy wią ,czy nie wią"
"WIĄ!!!"

6 kwietnia 2009

Szerokie rozstawienie ramion

widzę się całą.
kompletnie naga siedzę przed tą swoją wymarzoną szafą...
patrzę sobie szczerze w oczy ze słabym zrozumieniem własnej uległości... ech... zawiodłam się na sobie....

zakładam,że wszelkie niepowodzenia mają mnie wzmocnić, mają wykształcić w nowe doświadczenia.
zakładam,że mam silną wolę i moge tworzyć rzeczy wielkie, że mogę wszystko jeśli tylko tego pragnę.
zakładam,że jestem panią własnego losu.
zakładam,że panuję nad swoim ciałem, nad swoimi pokusami, nad pragnieniami.
zakładam ,że jestem ponad swoje wady, bo nie one świadczą o mnie, bo wiem kim jestem.
zakładam,że mam wsparcie osób mnie otaczających- rodziny, przyjaciół
zakładam, że skoro już pokonałam siebie to mogę zrobić to po raz kolejny
zakładam,że dla chcącego nic trudnego.
zakładam,że w 6 tygodni pozbędę 10 kilogramów.
szeroko rozstawiam ramiona na powitanie moich założeń...

tymczasem....

zakładam ubranie, bo nie mogę na siebie patrzeć....

24 marca 2009

z przymrużeniem oka...



z przymrużeniem oka...





CHORA KOBIETA
Budzi się z gorączką, wie,że to gorączka, bo zimny pot i dreszcze na całym ciele zdecydowanie nie są spowodowane widokiem pół nagiego, chrapiącego współwłaściciela łóżka.
Bierze leki, bo głowa jej pęka, wstaje i budzi resztę osobników zróżnicowanej płci i wieku zamieszkującej razem z nią.
Pomimo uporczywego łomotania w głowie i niekontrolowanych drgawek, konsekwentnie i stanowczo postanawia nie poddać się miękkości w nogach. Robi sobie mocną kawę i zachrypniętym, jak po kilkudniowym piciu, głosem ponagla towarzystwo. Mąż szybko ulatnia się do pracy , pół przytomny jeszcze nie zauważa nawet dziwnego rumieńca na twarzy ukochanej kobiety.
Dziecko ponaglane, z użyciem szantażu zabiera się do szkoły
1. jak się w 5 min nie ubierzesz to przez tydzień nie ma oglądania telewizji,
2. umyj zęby, bo zabronię ci grać na komputerze ,
3. zjedz śniadanie, bo nintendo przez tydzień zakazane ,
4. włóż wreszcie kurtkę i buty , bo zaraz zwariuję!

tak, stanowczość i konsekwencja!

Gotowa do wyjścia kobieta zabiera swoją latorośl do szkoły.
Chwiejąc się lekko i walcząc z mdłościami uśmiecha się i całuje nieletnią u drzwi klasy ,życząc miłego dnia.
Wraca do domu i rozpoczyna sprzątanie po porannym huraganie i kolejno zmywa gary, sprząta tak ogólnie, nastawia pranie, gotuje obiad i zostawia sobie chwilę na lekką drzemkę. Budzi się wkrótce, wszak podświadomość jej podpowiada,że trzeba dziecko ze szkoły odebrać.Spożywa więc kolejną dawkę leku i udaje się po nieletnią.
Po powrocie raczy dziecko obiadem, rozmawia, chwilę nawet się bawi i czeka powrotu swego ukochanego. Wita go z uśmiechem i krótką informacją "jestem chora". Troskliwy mąż natychmiast odsyła żonę do łóżka, co też ona czyni chętnie, a gdy już ma oddalić się w krainę snu następuje wypróbowanie silnej woli i twardości kobiety.
Otóż: pojawia się mąż i od progu ma dziesiątki pytań dotyczące obiadu oraz tego co powinien zrobić. Do pytań dołącza się Nieletnia ,że niby troskliwa, i nieustannie wypytuje o samopoczucie kobiety.
Niestety w pewnym momencie chora ulega słabości i na tyle na ile siły jej pozwalają warczy: ''czy możecie się uciszyć i dac mi święty spokój, wynocha mi stąd!" Tym samym ucina dalszą konwersację. Niech się nawet dom zawali, trzeba zamknąć oczy.

jest godz 19:00 i chora kobieta śpi.



CHORY MĘŻCZYZNA
Budzi się z dreszczami o 4 nad ranem, więc budzi żonę , by zapytać co mu jest.
Żona wstaje, podaje termometr, wszak trzeba wiedzieć z czym mamy doczynienia.
37,4C - nie jest śmiertelne lecz widok przerażonej twarzy chorego sugeruje iż nastał czas paniki.
Żona uśmiecha się, zapewnia,że będzie dobrze, podaje leki - bo on nie ma siły wstać, jest słaby i go wszytko boli. Po spożyciu jęczy jeszcze żałośnie przez 10 minut po czym zasypia snem spokojnym. Żona spać już nie może.
Mężczyzna budzi się po paru godzinach a gdy żony nie ma obok zaczyna się martwić (kto mu poda śniadanie?)
Jęczy więc dosyć głośno by zaanonsować swoje przebudzenie. Żona zjawia się wkrótce, z porcją leków i dobrym , troskliwym słowem, tłumaczy,że musi go na chwilę opuścić by zrobić śniadanie i wykonać codzienną porcję szantażowania związaną z dzieckiem ( patrz dużo wyżej punkty1,2,3,4). Zapewnia męża kilkakrotnie,że niedługo wróci, a gdy już wraca małżonek śpi.

Dalej następuje: wielogodzinne jęczenie, grymaszenie, wybrzydzanie (tego nie będę jadł, głowa mnie boli, gardło mnie boli, nie masz jakiś lepszych tabletek, o jej, ojej, ojejj....)
Leży w łóżku cały dzień śpiąc i oglądając telewizję na zmianę,gdy myśli,że żona nie słyszy śmieje się półgłosem, bo właśnie leci kolejny odcinek "przyjaciół", podnosi się jedynie w celu udania się do toalety i ciągle mu źle.

Późnym popołudniem ku zdziwieniu żony oświadcza,że mu lepiej i jutro idzie do pracy a tymczasem czy mogłaby mu zrobić pyszną kanapeczkę. Żona lekko podirytowana kanapeczkę robi, choć ma ochotę do kanapki napluć.

jest godz 19, chory śpi a żona spać nie może- pije melisę, uspokaja nerwy...

23 marca 2009

Szafa

odkąd wprowadziłam się do swojego nowego mieszkania tylko kombinuję co tu by kupić...

wpadłam na genialny pomysł- zamienić 2 szafy, które posiadamy na jedną wielką, taką z lustrami i rozsuwanymi drzwiami. jak pomyślałam - tak uczyniłam. no i mam. stoi w naszej sypialni, wielka, ogromna, cudowna... taka jaką chciałam, tylko jest jeden problem... te lustra...

naprzeciwko szafy stoi nasze łózko, w odpowiednim do szafy rozmiarze - king. rozłożyłam się na nim i zerknęłam na mój nowy nabytek...

spojrzałam na swe odbicie, zrobiłam kilka ciekawych min, uśmiechnęłam się półgębkiem , po czym westchnęłam głęboko i dość głośno przykuwając uwagę mojej drugiej połówki..

"hm?" zapytał spontanicznie mój mąż

po czym usłyszał żałosny jęk wydobywający się z mojego gardła, następnie wystąpiło łkanie, zalewanie się łzami, smarkanie i próba rozmowy.

przytulał mnie mój biedny chłop, kompletnie nie rozumiejąc nagłego depresyjnego stanu, jeszcze chwilę temu pełna euforii zachwycałam się szafą...

po kilku minutach niekontrolowanych spazmów nastąpiła chwila ciszy. korzystając z okazji ,że moje wycie ucichło niepewnie zapytał : "co się dzieje?''
"jak to co, to ta cholerna szafa!"
"szafa? co z szafą?"
"widziałeś te lustra?"
"co z nimi?"
"pogrubiają!!!"
"acha, poczekaj niech no spojrzę"

wstał, obrócił się parę razy , zrobił mnóstwo głupich min, uśmiechał się, i grymasił...

"tak kochanie, masz rację.. pogrubia... nie ma się czym przejmować"
"myślisz?"
"przecież bym cię nie okłamał"
"to ja tak nie wyglądam? nie mam takiego brzucha, i gęby jak księżyc w pełni?"
(podczas tego pytanie teatralnie złapałam się za oponki brzuszne i wydełąm policzki)
"ależ skarbie, jesteś śliczna,najpiękniejsza, super zgrabna i wyjątkowo sexy, nie zapominajmy o wysokiej inteligencji i niesamowicie dobrym sercu"
"te -poeta- nie ściemniaj mi tu, tylko prawdę gadaj!"
"ja zawsze prawdę , całą prawdę i tylko prawdę!"


patrze w lustro i wolałabym nie widzieć...

pociągnęłam nosem.
wszak oboje znamy to powiedzenie o "prawdach" jest:cała prawda, tylko prawda i gów** prawda.

otarłam łzy i poszłam się zważyć.. 7,5 kg do przodu....

i kto by pomyślał - szafa prawdomówna a mąż oszust



13 lutego 2009

Rozmowa w sklepie

ON:"kochanie, a czy my naprawdę musimy kupowac mi to ubranie"
ONA:"tak"
"ale napewno"
"tak"
"a czy ja potrzebuję"
"tak"
"więc uważasz,że trzeba"
"tak"
"i ja też mam tak uważać"
"tak"
"no dobrze, to ja myślę,że masz rację"
"tak"
"a jaki kolor mi się podoba, czarny?"
"tak"
"to co ,wziąć to czarne??"
"tak"
"córeczko, ładne sobie ubranko wybrałem?"
"tak"
"kochanie, a czy mam sikać na siedząco?"
"tak"
"wtedy gdy ci to bedzie odpowiadać?"
"tak"
"to znaczy ,że właściwie nie mam już nic do powiedzenia"
"tak"
"to ja pójdę zapłacę"
"tak"

4 lutego 2009

pod skosem

zasiadłam przed komputerem i piszę,
że mnie głowa boli,
że zmęczona jestem,
że byłam u lekarza,
że ludzie mają wieksze problemy,
że wypiłam za dużo kawy,
że dziś nawet łóżka nie pościeliłam,
że dziecko zakatarzone,
że sie objadłam ryżem z puszki,
że nie ugotowałam obiadu,
że nie dostałam czeku,
że mąż woli mecz niż żonę,
że wciąż nie moge schudnąc,
że sie denerwuję...
bo zasiadłam przed komputerem i piszę, ale mam krzesło krzywe
i to wszystko jakieś dzisiaj pod skosem....

a może to tylko mój krzywy nastrój.....

28 stycznia 2009

Mijanie


obserwuję, zauważam,rozmyślam, zapisuję....


że ludzie biegną niespokojni w myśli
przemierzają oceany niewyparzonych wątków
śpieszą się do swoich domów
do plastikowych pustych uśmiechów
śpią w bezsenne widziadła bez twarzy
i budzą się rankiem bez wspomnień

ludzie mijają mnie obojętnie co dzień
a ja po prostu mijam....

26 stycznia 2009

Kłótnia

siedzieliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu, nie wiedząc właściwie co powiedzieć..
w drżących dłoniach ściskałam kieliszek z winem...
mam nadzieję ,że nie widzi jak się denerwuję!?
milczę, i uślinie próbuję znaleźć w głowie jakieś mądre słowa, jakiś temat który pozwoliłby uniknąć całej tej niezręczności ciszy...

cisza staje się torturą duszy, dławi, dusi, krztusi...
powiedzieć coś, cokolwiek, zabić głupi niespokojny uśmiech...
ciekawa jestem co sie dzieje w głowie mojego nie-rozmówcy...

zazwyczaj lubię z nim ciszę bez skrępowania, czystą w myśli, bez podskórnych szeptów...ale dziś jest inaczej

zaczynam zauważać lekko spocone czoło milczącego, niepewnie stuka palcem o kufel z piwem, oczy uciekaja od mojego co raz pewniejszego spojrzenia, zdecydowanie zakładam nogę na nogę, upijam łyk wina i delektuję sie jego tanim smakiem...

uśmiecham się... i wbrew logice, na przekór rozumowi ale zgodnie z sumieniem i podszeptem serca mówię: ''przepraszam, nie miałam racji''

kończę szybkim łykiem wino...i kłótnię....

17 stycznia 2009

Spadam

rano:
zwlekłam się z łóżka z wielkim bólem głowy, w żołądku wariowały mi jakieś chomiki....
kawa stała na stole... "nie , dziś mi nie wejdzie" pomyślałam
powąchałam tylko i mnie zemdliło.... 

rozwaliłam się na sofie, pogawędka z przyjaciółmi... 

właśnie skończyli pakować torbe, już wyjeżdżają, miło było ich gościć...szkoda, że tak krótko...

o, jak mi niedobrze... i już sama nie wiem czy to wczorajsze wino, czy indyjskie jedzenie, bo jednego i drugiego było zdecydowanie za dużo...

chciał nie chciał, dziś pewnie przechoruję cały dzień - pożaliłam się w myślach

popołudnie:
w domu lekki nieład, a ja nie mam veny na sprzątanie, każdy ruch powoduje lekki zawrót głowy i wielkie zamieszanie w żoładku, ale robię co do mnie należy...
jeszcze nic nie jadłam ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.. głodówka po wczorajszym zdecydowanie wskazana...

"zaraz, zaraz" podnoszę głos na dziecko, które się niecierpliwi, zeby dostać swoją porcję jedzenia.... wszak JEJ apetyt nigdy nie opuszcza, a mi dziś wszystko dwa razy więcej czasu zajmuje... 


Późne popołudnie:
"moja mama jest chora" - oznajmia już w rogu moja latorośl koleżance, która przyszła się z nią pobawić "coś ją boli, ale nie wiem co, może głowa, to nie bedziemy krzyczeć, dobra?"
"dobra" - zgadza się druga
kochane to moje dziecko....

o... ktoś puka, to ON, wrócił z pracy... hurra!!! mogę się w końcu położyć, niech ON czuwa nad bezpieczeństwem nieletnich

Wieczór
"kochanie, kochanie...'' cos mi brzeczy nad uchem.. '' a to ty!''- oświadczam pół przytomnie.
''ja wychodzę, umówiłem się z kolegami''
''no dobra'' .... i poszedł, a mi zostawił obowiązki, wykąpać małą, zrobić kolację, położyć do łózka... robię wszystko, nawet sprawnie mi idzie... 20:30- zrobione... Ona śpi, to i ja się kładę....zasypiam...

Noc:
biegnę, gdzieś się spieszę ogromnie, pędzę, pędzę, już nie mam sił, ktoś mnie goni, ''ludzie, ludzie, ratunku!!!! '' - krzyczę ... 
i nagle wpadam w jakąś przepaść , i spadam, i spadam , i nagle BUM!!!!! walnęłam o dno... otwieram oczy, rozglądam się.. nic mnie nie boli....e, to tylko sen... 
gdzie ja jestem? ok, w swoim pokoju, ale czemu na podłodze? no tak... spadłam z łóżka.. ale wstyd...
22:30
On jeszcze nie wrócił, a ja nie mogę zasnąć, wstaję, siadam przed laptopem i szukam w internecie sama nie wiem czego...
23:00
Wrócił...
a mnie znowu boli głowa... 
udało mi się wypić kubek herbaty i mnie nie zemdliło, zjadłam nawet jedną delicję....
mam ochotę na budyń, ale nie chce mi się juz gotować...
spróbuję może zasnąć...
mam za sobą ciężki dzień...

13 stycznia 2009

rozważania popołudniowe

rozważania popołudniowe



rozsiadłam się wygodnie w fotelu z kubkiem herbaty obok laptopa.
stukam mechaniczne w klawiaturę.
śledzę czarne komputerowe literki.
oparłam głowę o krzesło, nie , tak nie jest mi wygodnie...
upiłam łyk herbaty...
o rany, jak boli, zapomniałam o usuniętym zębie, teraz mnie dopiero olśniło...
ałłłłłł....
gapię się w ekran i myślę o głębokich treściach , które chciałabym przekazać, ale jakoś mnie natchnienie opuszcza....
rozważam siebie... kim jestem? czemu robię, to co robię, po co? dla kogo? i czy warto?

uspokajam myśli łykiem herbaty, tym razem ostrożnie, powolutku... nie prowokuję bólu...
zastanawiam się nad prostymi sprawami, zakupy na jutro, obiad, sprzątanie, może w końcu uszyję te firanki? tak wiszą w oknie podpięte szpilkami o tygodnia, a ja nie mogę się zebrać w sobie, żeby je w końcu ładnie obrobić... ogarnia mnie niewyobrażalne lenistwo, przyciąga mnie do siebie jakąś siłą, której nie mogę się oprzeć, poddaję się słodkiemu nieróbstwu...


plan działania koniecznie potrzebny.


chyba mi się chce płakać, może to z braku cukru?

ON zabrał mi słodycze, znaczy się - sam wszystkie wyjadł, w trosce o mnie. żarłok, obżartuch, chuderlak!

wrrrrrr

a może to ta pogoda?
a może to dieta?
a może to nuda?
a może to depresja?
a może to moja wyobraźnia?
a może ja po prostu lubię narzekać i użalać się nad sobą?
a może trzeba wstać od komputera i odetchnąć świeżym powietrzem?
a może po prostu trzeba sobie pozwolić pomarudzić, a potem wziąć się w garść i w końcu konsekwentnie zmierzać do celu, a potem uśmiechnąć się do odbicia w lustrze i być dumną z osiągniętych wyników, a nawet jeśli się nie uda, to powiedzieć sobie- przynajmniej próbowałam...
może...
jutro...
dziś mam lenia.....