16 stycznia 2010

Podsłuchane ........



Nieletenia własnie pokłóciła się z ojcem...
żałośnie wyje w poduszkę, odmówiła jedzenia obiadu (czyli jest powaznie, bo żarełka, to moje małe, to nigdy nie odmawia), i jęczy....
słysze, ze jakies tam tłumacznia idą, jak również uparte Nieletniej: ''nie chcę z tobą gadać''
nie będę się wtrącac, jak się poszarpali to i się odszarpią...........
..................
..................
jeczęnie ustało, natomiast głośne szlochanie w toku....
..............
...............
szloch się zmiejszył
słysze jakies mruczenie męża
że on zawsze jakoś tak niewyraźnie gada, nic nie słysze, a ciekawam
Nieletnia : ''a co jest na obiad?''
znowu Zaobrączkowany mruczy
i Nieletnia, z łaską w głosie : ''no dobra, zjem''
...................
.....................
tłuką talerzami w kuchni...
kurczakem pieczonym pachnie
chyba sie już pogodzili, bo szczebiotanie dziecka słysze...
...............
nie wychodze z pokoju, bo wiem, że oni tam mają dobroci...
ja sobie wodę popijam..
niskokaloryczna i bez tłuszczu...


14 stycznia 2010

Pierwszy raz na łyżwach.......


fajnie było
kurde, ale ja nie umiem jeździć
ale szukając pozytywów- nie umiem jeździć zawodowo, normalnie profesjonalizm w braku zdolności!!

paniusie chudziusie jakies akrobacje na łyżwach, piruety, na jednej nóżce, slalomiki te sprawy ... a ja?
no, ja -kółka, bo same mi łżywy jakoś tak i to był jedyny sposób na zatrzymanie się, innego jeszcze nie opanowałam...
do tego intensywność machaniowo- rękową-wyczynową dołaczyłam, jakie wiatraki kręciłam, to sie te laski mogły schowac przy moim balansowaniu na lodzie....dosłownie- bo w poblizu mnie było niebezpiecznie, można było w zęby dostac...
i w ogóle to medal dostać powinnam, bo moja dupcia cała jest, nie zaliczyłam żadnej wywrotki i nawet parę razy udało mi się kawałek przejechac bez wygibańców ratujących mnie od upadku....

niestety tyle szczęścia nie miała moja nieletnia....
parę razy lekki upadeczek, po którym szybko sie podnosiła i próbowała dalej....
no i raz jak chciała bez trzymania się pojechać kawałek zaliczyła niezły bęc...
biedactwo popłakało się, bo sobie nieźle dupsko utłukło....
kość ogonową chyba sobie uszkodziła, bo ciagle narzeka,że ją boli....
jak jeszcze jutro będzie bolało, to chyba z nią do lekarza pójdę, bo nie wiem, naprawdę porządnie rąbnęła....
troche to śmiesznie wyglądało, jak na filmach- kreskówkach: jedzie, jedzie i nagle fru nogi w górę... ale już wcale mnie nie śmieszyło jak zaczeła płakac. Wcześniejsze upadki, to były takie przytrzymane, zanim zdążyła lód zaliczyć porządnie, to trochę ja podtrzymałam i było ok, a wtedy nie zdążyłam i ŁUP!... biedactwo to moje dzieciątko...

ale wcale się nie zniechęciła...
jedynie co to obie narzekałyśmu na łyżwy..niewygodne , i jakies takie byle jakie...

ale i tak fajnie było...

chcę jeszcze :)

9 stycznia 2010

Wrażenia z wczorajszego wieczoru....



dziń dybry
tak, to ja , wasza tańcząca z wilkami 

Wczorajszym wieczorem wczesnym zlazłam odmalowna, odczesana, odstrojona do sąsiadki...
Pukam , wchodzę iiiii szczena w dół...
Odzienie mej sąsiadki ... jakby to ująć... wyglądałam przy niej jak pani profesor na uniwersytecie...
Nie to,żebym od razu jak sąsiadka chciała pokazywac pół pupci, bo ja tam figury do tego niestety nie mam ( tak, tu odrobina zazdrości się zrodziła) , ale pojawiła się myśl- że ubraniowo , to do siebie ni cholery nie pasujemy.

Uruchamiając intensywność myśleniową poleciałam do siebie do mieszkania, przerzuciłam nerwowo wszystko w szafie, co wzbudzało zainteresowanie nie tylko męża, ale i Młodego, chwilowo u nas pomieszkującego...
nawet Nieletnia przez chwilę zastanawiała się o co chodzi, ale słysząc moje nerwowe ''jak zwykle, nie mam się w co ubrać, w to sie jeszcze nie mieszcze, gdzie ta spódnica, a rajstopy mam?'' ,zrezygnowała z jakiejkolwiek konwersacji...
Z garścią ciuchów poganłam do sąsiadki i zaczęłyśmy wybierać....
Przymiarki zaczończone godzinę później zaowocowały w odzianie mnie w bluzkę (tę co miałam), ale nie w spodnie, a w czarną dopasowana krótką spódniczkę, taką nie do końca mini, ale się zadzierała , gładkie czarne rajstopki i wysokie kozaczki...
Odpicowana stanełam przed lustrem, a serce mi mówiło :''spodnie, spodnie, spodnie''
Nie mogąc zdecydować, pokonałam po raz kolejny barierę dwu piętrową, przeskakując co drugi schodek dotarłam do mieszkania swego.
Głeboki oddech i wchodzę...
Pokazałam się chłopakom, i dziewczynkom ( bo sąsiadki dziecko też było )
komentarze: ''no, tak sobie''- to córka sąsiadki
''lepiej''- moje dziecko
''cacy, łał,mmmm''- mąż
''ja pier..... nigdy cię takiej nie widziałem''- Młody
Pytam zatem konkretnie: ''co lepiej? spodnie, czy własnie tak, co sądzą?''
no i zostało na spódnicy....

Skoro juz byłam wystrojona, choć nie do końca przekonana o swoim wyborze, zapakowałyśmy dupcie nasze do auta i fruuuuu na potańcówkę...
Klub całkiem fajny, drogi jak cholera, alkohol przebitka cenowa taka, że mnie mało z butów nie wyrwało, chyba najdrozszy w jakim dotąd byłam. ale co tam...
Na 1 piętrze w klubie było karaoke- ludzie wieku 25 do 65 , ale ciągle jakieś smęty dawali, więć zeszłyśmy do piwnicy gdzie była dyskoteka...
A tam pustki prawie... no cóż... ja w sumie nie poszłam, żeby przeprowadzadć dyskusje o nowo przeczytanych ksiązkach, ale żeby sobie potańczyć, a do tego potrzebuję jedynie parkietu, a nie tłumu ludzi...
więc sobie tańczyłyśmy....
ach, jak ja tyłkiem kręciłam , jak nóżką machałam, jak rączkami w te i wewte, jak mi się te biodra kołysały, jak mi normalnie klata piersiowa się wypinała, jak mi cycyszki drygały, jak mi galaretka na brzuszku sie uroczo trzęsła...
Luuuuudzie, jak się zaczęłam pocić po pierwszych dwóch wygibańcowych piosenkach, jak mi tchu zaczęło braknąc, jakie suchoty w gębie dopadły, jak mi serce bić szybko zaczęło, jakie mrowienie w nogach złapało, jak musiałam sobie stanąć z boku i się napić, i udaać ,że ''no problem'', po kryjomu otrzeć pot z czoła, oddychać nie jęcząc i pić próbując się nie zakrztusić i nie wessać całej butelki na raz, i uśmiechac się , jakby nigdy nic.... po czym wejśc na parkiet, gdzie koleżanka z widoczną połowa pupci, niezmiennnie z uśmiechem na ustach , kręciła biodrami i wyginała ciało.... ( swoją droga miły to widok, bo kolezanka zgrabna i ładnie ciałem operuje)
W ramach nie udręczania ciała, przyjęłam taktyke : ''z nóżki na nóżkę'' do czasu aż ochłonę, do tego powoli dołączyłam lekki podryg biodrowy, z co kilkuchwilowym machnięciem ręką i wypnięciem cyca - trzeba było czymś nadrabiać
Cóż... humor taki sobie średni, alkoholu zdecydowanie za mało i jeszcze kondycja nie ta.
Zamierzenia z mojej strony fajne, ale niezrozumienie z koleżanka w pewnej sprawie całkowite, bo niby miało być tylko tańczenie i ewentualnie picie, a ona jakaś taka komunikatywna się zrobiła z płcią męską.....
Ja to bym po łbie lała , jakby jakiś w moją strefę wyciągniecia rąk wlazł... znaczy się - ''prosze trzymac dystans'', ale już ciało do ciała, to nie moja bajka....
A może mój stan , w sensie małżeński, nie mało upojony sprawiał,że miałam taki dystans???
I tak to było:  faceci w większości się do niej przylepiali, ona z każdym w gadkę, ja gdzies najlepiej bym uciekła, bo nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, ani ochoty z nimi gadać, tańczyć czy nawet oddychac tym samym powietrzem, a najchętniej bym po protu ich lała, bo jak widziałam jak im się lapki lepią, to bym te lepkie macki cegłówką chętnie, ale koleżanka chyba o cegłowkach nie myślała, a i jakoś sobie nawet radziła i z natrętami i z tymi bardziej subtelnymi...
jakby nie było, na tyle zakręcała towarzystwo,że alkohol chłopaki przynosili... a że dziewczyna o mnie nie zapominała i mi sie buteleczki same uzupełniały...

a! zostałam królową parkietu, tytuł dzieląc z koleżanką - z prostej przyczyny - były momenty ,że nikt nie tańczył oprócz nas
nie to,żebyśmy takie dobre w gibaniu się były...
po prostu ludzie gdzieś się po kątach pozaszywali, albo na górę na karoke poleźli... mi tam nie przeszkadzało. Wybawiłam się jak nie wiem co!
nogi mnie bolą,
zakwasy lekkie mam,
głowa mnie nie boli, bo z alkoholem ostrożnie
nikt mnie nie podrywał, chyba przez moją minę w stylu: jak się zbliżysz to umrzesz, albo zbyt dużą konkurencję w postaci mej seksownej kolezanki,
brak podrywu w ogóle mi nie przeszkadzał
wolałam tańczyć niz wysłuchiwac beznadziejnych pijanych kolesi,
pisałam już,że sie wytańczyłam?
że fajnie było,
że mam kochanego męża, który nawet po mnie przyjechał o 2:30 nad ranem, żeby jego żoneczka bezpiecznie do domu dotarła,
że jednak trzeba było spodnie założyć, chyba bym się lepiej czuła,
że mam nowe doświadczenia w stylu- byłam w dyskotece odziana w mini,
że mam nowy punkt widzenia na pewne sprawy- czyli , co za szczęście, że jestem męzatką, bo bym sobie faceta nie znalazła, albo jestem zbyt wybredna, albo nie ma faceta dla mnie.

Każdy z tych kolesi wydał mi się  beznadziejny: mało inteligentny, zero poczucia humoru, ich żarty wogóle mnie nie śmieszyły, słuchanie ich po prostu mnie denerwowało, poziom konwersacji był na minimum , z dzieckiem potrafię bardziej inteligentne gadki o niczym mieć... a klub dla ludzi od 25 roku życia, więc się spodziewałam czegoś więcej...
i zrodziło się we mnie uczucie współczucia dla kolezanki, bo jak ona w tym towarzystwie ma znaleźć faceta, to ja jej powodzenia życzę....


Swoimi uwagami podzieliłam się rano z mężem.
Stwierdził,że za dużo wymagam od ludzi, szczególnie w miejscach takich jak night club.
Tam się ponoć nie chodzi, by inteligentnie pogaworzyć, ale po to by prymitywny podryw sypnąć, panne na jeden raz zaliczyc i żyć długo i szczęśliwie, bez owej panny u boku.
No więc teraz rozumiem czemu mnie nikt nie zgadaywał podrywowo , ino grzecznościowo- z obrączką na palcu dumie wywaloną, z na czole wypisanym: ''nudzisz mnie'', z brakiem śmiechu przy ich dowcipach , no cóż... chyba było widac,ze moja dupę może jedynie chodnik zaliczyć
ale wolę się z chodnikiem puścić, niż z głąbem.

A! bo bym zapomniała.
Od wczoraj mam na imię ''grzeszczyna''
Wiecie jaki ubaw miałam?
standardowe pytania:
1.skąd jesteś? (bo widomo, jak buzię otworzyłam, to akcent nie angielski)
2.jak masz na imie?
więc odpowiedź moja : 1. z Polski. 2. grzeszczyna
losie, żebyście zobaczyli ich miny
co trzeźwiejszy to próbował powtórzyć, ale ciągle się zatrzymywali się na ''G''
a ci bardziej  pijani mówili: ''to ciekawe imię'', nawet nie próbując powtarzać...
ale miałam radość...



a w ogóle przez te tańce zapomniałam wam napisać.

2-czy 3 dni temu mąż mój uroczy , i przyjaciel domu (równie uroczy), zawany Młodym, zrobili sobie nasiadówkę.
Oczywiście doprowadzili się do stanu gdzie wypowiedzenie ''giblartar'' było niemozliwe...(ciekawe jak by im poszło z grzeszczynką).
Jako,że juz im było dość , próbowałam towarzystwo do łóżek zagonić, co zakończyło się gówniarska pyskówką w moją stronę. Jeden i drugi: ze oni są dorośli, że nie będe mówić co maja robic...

wkurzyłam się.... bo przeciez durnie dwa , rano mają iść do pracy, przeciez łby im trzaskać będą...

z tego wszystkiego byłam taka zła, ze postanowiłam nie być matka polką, i zbawicielem świata... i zostawiłam ich samym sobie ( co zazwyczaj się nei dzieje, bo nawet jak mi zalazie co za skórę, to ''dobro świata'' jest ważniejsze, czyli tłumaczyć bedę i prosić do skutku)
rano oczywiście nie powstawali do pracy, ja ich nie budziłam, bo po co, dorośi są , wiedzą co robią!
Dziecko do szkoły zawiozłam, a te śpia... dopiero po 9 sie ocknęli , z bólem głowy strasznym, oczywista do pracy byli baaardzo spóźnieni.... a ja nawet słowem się nei odezwałam, choć na końcu jezyka miałama typowe babskie ''a nie mówiłam???''
Tego samego dnia mężul : bulkiet kwiatów, z przeprosinami , obietnica poprawy i że już nie bedzie mi więcej pyskował
a Młody po pracy wparował, z bukieem kwiatów dwa razy takim jak od męza dostałam i przeprasza,że jest głupek, i że już się bedzie grzeczny
Miło mi sie jak cholera zrobiło, i roztopiłam się od razu...
łatwa jestem co?
kupić mi kwiatki i od razu wybaczone....
ech..
ale jakie bukiety mam! jednen z 30 róż, a drugi taka mieszanka kilkunastu kwiatów...

cudnie....









8 stycznia 2010

Wieczorne wyjście z koleżankami


no dobra, to ja se pójdę dziś...
wymodeluje se kudły, makijaża nałożę, cyca wypnę - bo bluzeczka wydekoltowana, dupką pokręce, nóżką wywinę, może nawet bełta jakiego alkoholowego w siebie wleję...

a! mówiłam ,że te moje koleżanki to chude bardzo, i atrakcyjne trzeba powiedzieć?!
z nimi to sie trza koniecznie napic dużo procentów,żeby zapomniec o kompleksach....
ostatnio jak wychodziłyśmy, to wlałam w siebie na tyle,że nawet mi nie przeszkadzało, że maja płaskie brzuchy, i swoją galaretką rozkosznie trzęsłam w rytm (albo mi się tylko zdawało,że w rytm ) muzyki .... z tym rytmem to trudno powiedzieć, bo ja dobrze tańczę, tylko mi czasem źle grają, albo odbór z procentami już nie ten sam???

ale ja się boję tak procentowo na wyjściach zachowywac, bo od razu wizja w głowie: ja na glebie, spódnica pod cyckami, gacie na widoku i jeszcze jakiś zboczeniec robiący zdjęcia, a potem gdzies w internecie bym się znalazła...
to by było dopiero widowisko.....

7 stycznia 2010

Dzień jak codzień???


Poranną porą wybrałam się na zakupy, nie sądząc ,że zajmie mi to długo, wypiłam tylko pół kubka kawy i pognałam....

Odwiozłam nieletnią do szkoły i prosto siuuuuuuuuu do pobliskiego centrum handlowego.
Jadąc jednak pomyślałm, że może zajadę do mojego mechanika,bo : pomimo,że własnie dniem wczorajszym wymieniłam opony na nowiuteńkie, wyblansowanie kół też zrobione i pan łaskawie mi też zbieżność ustawił- a łaska mnie kosztowała -wraz z oponami 200 funtów, to samochód dalej mi do lewej ciągnęło...
wczorajsze działania na samochodzie były u mechanika innego niż zwylke, poleconego oczywiście, że ma być  dobry i tańszy...że tańczy się zgodze, że dobry- już nie....
No to ,że mi ten samochód nie jedzie jak trzeba , jadę do swojego sprawdzonego, i się pytam co może być nie tak, bo już nie wiem co mam robić...
Mechanik poprosił o kluczyki, ja powiedziłam,że tymczasem sobie na zakupy polecę, a on niech tu pracuje, jakby co niech dzwoni....

W szczęściu i radości pojeździłam sobie na obczasach na lodzie, dwa razy dupcią zaliczyłam chodniczek, a właściwie chodniczek mnie zaliczył...
Ale przeciez nie spodziewałam się biegania po chodnikach, bo miałam zajechac do centrum, w centrum na wewnętrznym parkingu zaparkować, windą  sobie tylko w dół do sklepów zjechać, żadno latanie na zewnątrz nie było w planach....

Jak już rozbawiłam publiczność przechadzająca się londyńskimi chodnikami dwukrotnie, i jak już dumna się podniosłam po drugim upadku, doczłapałam w końcu do sklepów.

Wyprzedaże jeszcze są, choć na tych wyprzedażach coś marnie, jakieś letnie szmaty i to szmaty dosłownie...
Do mnie niepodobne ,żeby więcej niż 3 sklepy podczas jednej eskapady zaliczyć, ale tym razem było ich chyba z 9.... owocne w ubytek z konta
Zakupiłam sobie staniczek (i tu informacja: cycki mi zmalały, cholera!)
Również bluzeczkę ( i tu za radą koleżanki stylistki : obcisłą : -ło matko ale mi było ciężko się na siebie patrzeć, ale się przemogałam)
oraz- sweterek (też obcisły)

Decydując,że na dziś już nie wydaję pieniędzy, postanowiłam poczłapać do mechanika , by sprawdzic postępy w znajdowaniu problemu...
Ślizgając sie i kołysząc bioderkami , machając łapkami intensywnie przy łapaniu równowagi, szłam... Moje ''iście'' wzbudzało wiele zainteresowania wśród przechodniów zaopatrzonych w gumiaki na nogach...
Tuz obok mechanika, jakis zainteresowany przechodzień się odezwał i zostałam posadzona o zbyt wczesne picie alkoholu , na co zareagowałam uprzejmym uśmiechem dodając przekornie '' no i po co ta zazdrośc?'' po czym obaj panowie dostarczający towar do pobliskiego sklepu wybuchnęli śmiechem....

U mechanika upadłam pięknie na dupę wywołując uśmiech na twarzy obu panów mechaników, po czym obaj na ratunek ruszyli, pierwszy doleciał ''Mr. Irokez'' ( tak go sobie nazwałam)... jak ma na imię pojęcia nie mam, ale ma fajnego kolorowego irokeza, długą brode i czarujące oczy.
Po uprzejmościach i pyatniach w stylu ''dobrze się bawisz?'' i moją odpowiedzią ''ach, nie miałam tyle radości od lat'' podniosłam cztery litery z lodu i oficjalnie poinformowałam,że jeśli moja dupa doznała jakiegoś uszczerbku pozwę ich do sądu za nieodlodzenie trasy i zarządam odszkodawnia w postaci dożywotnich darmowych usług mechanicznych..

Podsumowując: jest godzina 12, a ja jestem u mechanika, który mi tłumaczy zawiłą mechaniczną angielszczyzną co jest nie tak z autem... niewiele rozumiejąc, intensywne potakujące kiwanie głowy mi sie włączyło, przybrałam minę typu: ''alez rozumiem, rozumiem'' i słuchałam dalej.
A że nie taka głupia do końca jestem, jak już skończył o jakiś tam rod track endach, i jakiś tam ball jointach, i jakimś tam suspension cos tam, co powtórzyć nie umiem, padła informacja o złym ustawieniu zbiezności.. a to już zrozumiałam doskonale i mówię, że ja zbieznośc wczoraj ustawialam, że normalnie kółeczka, oponki, balansik, zbiezność... i miało byc cacy...
A on,że sorry , ale koleś do kitu coś zrobił, bo coś tam z kierownicą, cos tam za bardzo, coś tam, coś tam... ja już nawet nie słuchałam, bo właśnie mnie szlag trafi- zapłaciłam barnaowi, a baran nie umie zrobić???
no i mój mechanik przez 45 min dłubał coś przy tym moim autku, kręcił, skręcał, tam wszystko posprawdzał, na przejażdzkę testowa pojechał, po czym wraca i mówi- działa....
jJeszcze mi żaróweczkę wymienił ... taki był miły..
po czym uprzejmie mnie 35 funtów skasował....

mam nauczkę na przyszłość.
Wczorajszy majster dupa za ustawienie zbieżności wziął 25 funtów, i się cieszyłam,że 10 mam do przodu...
A dziś i tak musiałam pojechac do swojego... i zapłacic kolejne 35 za to samo co wczoraj.... czyli właściwie jestem 25 funtów do tyłu...
ech... jak to mówią? chytry traci dwa razy?! ot i to!

Tym sposobiem w domu byłam o 14:00
zmarznięta, obita, głodna....
na szczęście już nadrobiłam: brzuszek uzupełniony, zapas kawy tez już wlany, farelka przemarznięte stopy grzeje... będę żyć



Takie to czasem zwykłe życiowe sprawy chcę wam opowiedzieć....