26 stycznia 2015

Krótkie rozmyślanie w temacie ilości dni tygodnia...

Nie rozumiem dlaczego tydzień ma tylko 7 dni, z czego zazwyczaj 6 jest pracujące?
W mojej opinii długość dni pracujących powinna być wprost proporcjonalna do dni wolnych (1:1)

Szukam winnych ustanowienia takiego porządku świata i już wiem!

Powszechnie znany Bóg ''bogu'' Wszechmogący-Mocny przez 6 dni kreował świat a na dzień numer 7 sobie odpoczywał. Natrudził się facet, bo stworzenie tego wszystkiego zapewne łatwe nie było, tudzież generalnie po stworzeniu świata wziął se dzień wolny, potem zasiadł na tronie i zaczął planować jak ten świat , który tak w pocie czoła kreował , zniszczyć...
A to plagi, a to powodzie, a to choroby, a to niech się w imię jego zabijają, jakaś wojna czy coś,  a to jakieś naturalne tragedie, żeby nie było, jakieś trzęsienie ziemi, jakieś tsunami, jakiś wulkan... Niech się człowieki nie nudzą...
Powracając do tematu
Bogu sobie 6 dni robi, na dzień 7 odpoczywa... Pytam zatem: czy ja kurwa bogiem jestem, żebym miała siłę zapieprzać przez 6 dni i tylko 1 odpoczywać? a potem znowu to samo do końca świata? Czy ja posiadam boską siłę, która sprawia, że wolę iść i robić a nie siedzieć na dupie i wymyślać jak ludziom życie utrudnić ? A czy nie można by tak było, po ludzku i na ludzkie siły, 6 dni robić i 6 odpoczywać, a na dzień numer 7 rozważnaia przeprowadzać? Co ten bogu tak się spieszył z tym światem? nie miał innych zabawek do psucia?

Generalnie jest poniedziałek i ja protestuję, i poniedziałkom mówię stanowcze NIE!
Jestem zmęczona!!


A może MILORD ma rację??? i ''bogu'' jest bogu ducha winny???

4 stycznia 2015

Wspomnienia Dejzi, czyli dlaczego uciekałam przed milicją...

Na początek Nowego Roku -  Dejzi wspomina jak to wiele lat temu została nikczemnie okłamana i w jaki sposób doprowadziło to do ucieczki przed (ówczesną wtedy) milicją. 

Tak mnie naszło na ogarnięcie tego co robi każdy z nas- czyli PINOKIOWANIE bez powiększania się nosa.

Kłamstwo... tak kochani - łżemy, łżemy w żywe oczy , codziennie, więcej, mniej, z premedytacją, bez... łżemy, bo to nasza natura, bo nam się zdaje, że to nic takiego, bo czasem wygodniej, bo nie chcemy kogoś urazić, chcemy coś osiągnąć, potrzebujemy czegoś albo tak zwyczajnie jest się kłamliwą świnią i się kłamie dla sportu.

ALE.. dziś chcę o kłamstwach innego typu, bo mnie tak jakoś naszło by przeanalizować, że może ta natura kłamliwa nasza - to pokoleniowa genetyczno-wyuczona jest. Może się tego uczymy od rodziców, a nasi rodzice od swoich i tak dalej? Może jakiś gen w nas jest co powoduje, że nasze ozorki czasem tak bez zastanowienia wywlekają słowa nieprawdziwe?

Oglądaliście kiedyś ''Invention of lying''... Polecam...

Wracając do tematu

Od dzieciństwa jesteśmy karmieni kłamstwami. A to przez naszych rodziców, a to przez dziadków, ciocie, babcie i innych tych, którym się wydaje, że ''naciąganie prawdy'' kłamstwem nie jest.
Wydaje się, że to przecież z dobrymi zamiarami, że w dobrym celu, że nic złego. Ba!!- dla naszego dobra nawet okłamują nas...






Już jako brzdącom nie posiadającym jeszcze zdolności wyrażania swojej dezaprobaty słowem ''NIE'', wpiera się rzeczy typu:
''Zjedz to, to dobre jest''... próbujesz a ci gębę wykrzywia, stanowczo oponujesz poprzez wypluwanie tego co ci do ust zostało zapodane, po czym zasiada babcia z dziadkiem i widelcem przed oczami machają mówiąc  ''zobacz, leci samolot aaaa''... rozdziawiają przy tym gęby, a ty razem z nimi, trochę ich małpujesz, trochę jesteś zdziwiony ''gdzie ten samolot i dlaczego pod sufitem?'', jesteś nieświadomy co będzie za chwile... więc z otwartym dziobem patrzysz - samolotu nie ma, babcia z dziadkiem z otwartymi gębami drą się aaaaa, a widelec leci w twoją stronę i w twoim otworzę gębowym ląduje, wraz z żarciem, które dopiero co wyplułeś przecież, bo NIE JEST DOBRE, lubo nie masz już ochoty.... Co robisz? Ano plujesz ponownie, oczywiście! Pewnie z nadzieją, że tym razem zrozumieją o co ci chodzi i dadzą święty spokój z tym karmieniem.

Albo jak jesteś już trochę straszy to ci mówią ''zjedz jeszcze łyżkę, za zdrowie mamusi'' ... a potem jeszcze musisz kolejnych kilka w siebie wpychać za zdrowie tatusia, rodzeństwa, babci, dziadków oraz całej rodziny, bo przecież jesteś jeszcze nieświadomym faktu dzieckiem, że zjedzenie kilku łyżek zupy nie ma wpływu najmniejszego na zdrowie twoich najbliższych... Ale jesz, bo przecież gdyby mama nagle dostała kaszlu, to nie chcesz być odpowiedzialny za jej nagły upadek na zdrowiu.

Albo inna sytuacja....
Może masz ochotę sobie dłużej postać przy budce z lodami i tęsknie patrzeć na ten przysmak, a rodzic idzie i cię ciąga ''no chodź już i tak ci nie kupię!''. A ty byś postał jeszcze chwilę w nadziei, że może jednak kupi matka , lubo ojciec tego loda? Tupiesz lekko nogą w proteście, stoisz twardo... nie ruszasz się z miejsca, a rodzic drze się ''idziesz czy nie? nie idziesz?dobra, to ja idę i cię tu zostawię!!''
i odchodzi rodzic dwa kroki a biedne dziecko w desperacji i paniką przed nagłym porzuceniem biegnie z cichym płaczem do matki (lub ojca), wtulając się w rodzicielską nogę z wdzięcznością, że nie zostało opuszczone całkowicie...... ok, poniosła mnie fantazja, to była ta wizja pozytywna, o której marzy każdy rodzic, gdy kłamliwą groźbę wypowiada.
Zazwyczaj kończy się na tym, że zawstydzony rodzic wlecze za sobą zasmarkane, wyjące wniebogłosy swym zachrypłym aparatem gębowym dziecko, bo groźba kłamliwa jednak nie poskutkowała.... ale warto przecież było spróbować, może by się gówniarz z miejsca ruszył... Czasem dla uciszenia gówniarza nawet się mu tego loda kupi, niech już tylko zamknie paszczę i porusza nogami w kierunku, którym powinien się poruszać. 
Po co my tak te dzieci tym porzuceniem straszymy? Bądźmy szczerzy, nie słyszałam by odnotowano jakikolwiek przypadek by kochający i troszczący się rodzic owe groźby porzucenia spełnił. Który rodzic oznajmiwszy, że idzie sobie precz i zostawia swe potomstwo na pastwę losu popisał się konsekwencją i sprawił, by jego pociecha kontynuowała w najlepsze stanie w miejscu gdy on sobie w najlepsze radośnie odchodzi? Czy nasze dziecko nam wierzy, że zostanie pozostawione w sklepie, na ulicy, w parku? 

Podobnym kłamstwem jak to powyżej jest  ''Jak się zaraz nie ubierzesz, to mama pójdzie sama na zakupy, a ty zostaniesz w domu'' - oczywiście nikt normalnie nie pozostawi malucha samego, maluch wyje przez godzinę, sam nie wie czemu, czy ze strachu, że go matka zostawi, czy z powodu zmuszenia do ubierania się i opuszczenia miejsca zamieszkania na wizytę w sklepie... jakby nie było, tak czy siak, z groźbą czy nie, gówniarz wyje.... i znowu nasuwa się pytanie - po co było kłamać?
Nikt nie wie, ale są te kłamstwa od pokoleń praktykowane, ciągle z nadzieją, że pewnego dnia poskutkuje...

Z zawstydzeniem przyznam, że powyższe groźby i kłamstwa przerabiałam na własnym dziecku. Po jaką cholerę, sama nie rozumiem.
Czy leciał samolocik pod sufitem czy nie leciał - żarcie wypluła gdy już nie chciała jeść lub gdy jej nie smakowało, w efekcie trzeba było tylko więcej po gówniarze sprzątać jak napluła dookoła.
Zupkę za mamusię i tatusia jeszcze ogarnęła, a potem mówiła, że boli ją brzuch, bo za dużo zjadła i miałam tylko kłopot, to mnie nauczyło, żeby w dziecko żarcia nie wmuszać...
Nie wspomnę jak żałosne były efekty ''idę sobie''... nieletnia siadała na środku np: sklepu płacząc, że ją zostawiam, ale z miejsca się gówniarz nie ruszał.
Jak chciała na chwilę przystanąć, to trzeba było stać i patrzeć razem z nią na to, co akurat przykuło jej uwagę, a jak spróbowałam odejść i nie daj los znikłam jej z pola widzenia, to się tak wydarła, że pewnie ją było słychać w kosmosie, więc to mi wstyd było...
Nauczyło mnie to cierpliwości oraz pokazało, że jak chwilę postoję z nieletnią i z równym małemu dziecku zachwytem popatrzę np na półki z ciastkami i zacznę wyliczać, które bym najchętniej zjadła, to Nieletnia szybciej swoje cztery litery przesuwała i odbywały się zakupy bez większych dramatów. Nie miałam problemu natury ''chcę, kup mi'' , raczej to było ''postójmy tu chwilę, to jest takie interesujące''... w parku zachwycała ją trawa, w sklepie światełka, na ulicy cień padający z drzewa...
a ja chciałam po prostu iść do przodu, kiedy moje dziecko chciało stać... więc ją próbowałam szantażem... bezskutecznie.

Niestety, mały móżdżek kilkulatka nie jest w stanie jeszcze do końca odróżnić, kiedy rodzic kłamie terroryzując małą duszę i serce, a kiedy mówi poważnie... 
Tudzież już od dzieciństwa bierzemy sobie wszystko do naszej małej główeczki i mocno próbujemy to przerobić... Czy kłamstwa naszych rodziców i nasze względem naszych pociech mogą zaszkodzić? Tak na dłuższą metę? Czy mogą popsuć psychikę dziecka? Zniekształcić jego wyobrażenie świata, unieszczęśliwić?
Czy patrząc w przeszłość słowa naszych rodziców, dziadków, cioć i wujków, dobre rady sąsiadki -wspominamy je raczej z uśmiechem na ustach czy z dramatycznym wzdrygnięciem i smutkiem?

Pomimo, że słowa typu ''bo cię zostawię, bo przyjdzie baba jaga i cię zje'' i temu podobne według psychologów uznane zostały za złe i negatywnie wpływające na nasze pociechy (lubo nas samych za czasów naszej młodości) - osobiście uważam, że nie zrobiły mi krzywdy, a jedno wydarzenie z groźbami rodzicielskimi wspominam szczególnie radośnie... opowiem za chwilę... bo teraz nasuwają mi się hasła jakie przez lata się człowiek usłuchał. Przypomnę kilka takich podstawowych, ciekawe czy ktoś z was je rozpozna ze swoich doświadczeń:

- nie rób zeza, bo jak cię ktoś przestraszy to ci tak zostanie
- jak się będziesz bawić zapałkami to się zsikasz w nocy
- nie pij wody z kranu, bo będziesz mieć żaby w brzuchu
- ser jest dziurawy bo myszy wyjadły
- jak się ukłujesz igłą i się złamie, to ci popłynie do serca i umrzesz
- nie płacz, bo przyjdą dziady
- nie wolno przeklinać, bo się nie urośnie (a potem nie pij, nie pal...) 
- po jedzeniu się nie pływa, bo się można utopić

Dwa ostanie hasła jakie pamiętam, na ten moment w którym akurat posta piszę, to ''nałóż czapkę, bo będziesz chora''. Przyznam szczerze, że również i tym hasłem próbowałam swoje dziecko przekonać do zakładania czapki (gdy już była na tyle duża, by mniej więcej rozumieć co do niej mówię), bo od zawsze miała na nią uczulenie...
Już w wózku, jako niemowlę, w pół minuty po założeniu czapki następowało darcie gęby w wniebogłosy i darł gówniarz czapę z głowy swoimi małymi piąstkami... więc ściągałam jej tą nieszczęsną czapkę, bo nie chciałam pół wsi informować, że akurat wyszłam na spacer z dzieckiem. Mijające mnie panie (matki, babcie i inne doświadczone sąsiadki) dość często z dezaprobatą patrzyły na moje ''biedne dziecko'' w wózku, bez czapki, informując mnie co krok, że będzie na pewno zaraz chora ta moja dzieciowina bo ''jej w uszy nawieje''. Na całe szczęście wiatry chyba zawsze pomyślne dla Nieletniej były, bo jej nigdy nic nie nawiało, a poddałam się w walce o czapkę na głowie gdy nieletnia miała jakieś 4 lata. Do dnia dzisiejszego czapki nie zakłada i .... no jakoś nie choruje, ku mej radości i trzymam kciuki by tak zostało. Tudzież dawno temu już zrozumiałam, że stan zdrowia mojego dziecka podczas jesienno-zimowej pogody nie zależy od czapki na głowie. Ale przyznam - walczyłam długo... Na dzień dzisiejszy Nieletnia w wieku nastoletnim nakłada kaptur jak już jest jej bardzo zimno...Kaptur jakoś nigdy jej nie przeszkadzał i mi się udawało chronić jej głowę od zimna kupując kurtki z wielkimi kapturami, które w miarę dobrze jej łepetynę zakrywały.
Nieważne... nie o tym... 

Na koniec mój koszmar z dzieciństwa i historia z tym związana:
- bo cię milicja zabierze (tak, jak byłam dzieckiem, jeszcze była milicja, taka stara jestem :)  )



i tu właśnie rozpoczyna się moja historia...



Otóż ja, dziecko małe, chude, niepozorne z długimi , jasno-blond włosami splecionymi w warkocz, w wieku lat może 5, może 6 ... od zawsze karmione kłamstwem, że jak coś przeskrobię, to mnie milicja zabierze, bałam się tego organu porządku chyba bardziej niż duchów, wampirów i dziadów...

Wszak nie miałam pojęcia co się ze mną by stało, gdyby mnie ta milicja już zabrała i co by ze mną mieli ci biedni milicjanci począć, natomiast strasznym to dla mnie było faktem, że mogłabym zostać rozdzielona z tym co mi znane...

I tak - moi rodzice nieświadomi jaką wielką torturą dla mojej, przecież jeszcze nie ukształtowanej wtedy emocjonalności, jest rozłąka z rodziną ciągle mi wmawiali, że milicja to zło, które do domów ludzkich przybywa, by niegrzeczne dzieci zabierać...

Razu pewnego, pomykając na swoim malutkim rowerku, wracałam z bratem (starszym o lat prawie 3) ...skąd wracałam - nie mam pojęcia... skądś...
W każdym razie , skracając historię, wracaliśmy do domu a droga do domu wymagała przejścia przez taką uliczkę, taką wiejską mała uliczkę... 
Pech chciał, że mi się spieszyło, a nadjeżdżał samochód... Ale ja nie zastanawiając się, ani nie czekając na brata (choć matka nakazała, żeby brata słuchać, a brat nakazane miał, by się siostrą opiekować) przebiegłam razem z tym rowerkiem przez ulicę...
Zajęło mi dobrą chwilę, by zarejestrować, że przebiegłam przed.... nyską milicyjną...

Drodzy,szanowni, uprzejmiaści czytelnicy, którzy siedzicie przed ekranami w napięciu oczekując dalszego rozwoju akcji... sprawa rozwinęła się tak...

nyska zwalnia.... nyska prawie staje ....
pomiędzy mną i bratem ulica, a na ulicy nyska.. nie widzę brata....
stoję z rowerkiem dygocząc chudymi nóżkami, zaciskam kierownicę... 
nyska się zatrzymuje.... słyszę milicjant coś do brata mówi....

Ja -jako przestępca przebiegający przez ulicę (na dodatek z rowerkiem), nie słuchający się brata, który dość głośno darł japę ''stój!!!!'' zanim owo przestępstwo popełniłam; w tym tragicznym dla mojego życia momencie podjęłam jedyną słuszną decyzję: rzucam rowerek na glebę i rzucam się do pierwszej w mym życiu ucieczki przed milicją, drąc się przy tym na cały ryj ''ratunku, mama''.... bo przecież nie mogę pozwolić by mnie zabrano z domu rodzinnego...uciekam ...
uciekam do jedynego miejsca na świecie gdzie może mnie ktoś uratuje... do domu uciekam!
Byłam tak przerażona, że po drodze z całego tego strachu i paniki (bo przecież wiadome było, że zostanę ukarana, bo matka rodzicielka przecie mówiła, że tak nie wolno i brat darł się , że STOJ!), że jak tak biegłam drąc tą japę, to się zsikałam w majtki...
Zalałam całe rajstopki w których byłam i buciki też.... i taka rozdarta, zapłakana, obszczana do kostek a nawet i poniżej kostek wbiegłam na podwórko (gdzie już moja blada ze strachu matka biegła w moją stronę, a pół wsi powychodziło z domów, bo słychać mnie było a i owszem wszędzie), matka widzi w jakim stanie jestem, rowerka nie ma, brata też nie ma, rajstopy zaszczane, ja zasmarkana i zapłakana... 
Co sobie każda matka mogłaby pomyśleć, gdy drącą się ''ratunku mama'' pociechę usłyszała i zobaczyła??? no co? no pewnie se pomyślała, że coś się bratu memu stało...
i nie ona jedna... bo ja pamiętam, że ja sobie pomyślałam, że skoro mnie nie dopadła ta milicja i mnie nie zabrała, to na pewno za karę zabrali mojego brata, no bo przecież się zatrzymali i coś do niego mówili... logiczne, prawda?
po czym bez namysłu poinformowałam o własnych przemyśleniach moją spanikowaną rodzicielkę słowami: ''mamo, milicja Sławka zabrała''...
Nie jestem nawet w stanie sobie wyobrazić jakie myśli musiały biegać w głowie mojej mamy, która rozsądnie kazała mi się zaprowadzić na miejsce zdarzenia, bo na pytanie ''no jak milicja go zabrała?' chyba nie umiałam do końca sensownie odpowiedzieć .. nie pamiętam...

No i idę z rodzicielką w miejsce zbrodni, przekonując ją, że na pewno go zabrali, bo ja przez ulicę przebiegłam itd...
Idę z nią, sąsiedzi do płotów powychodzili pytając co się stało.... idziemy... ja ciągle w tych zaszczanych rajstopach... idę...dzielnie...płacząc oczywiście... dalej przerażona... idę i patrzę... a tam mój brat maszeruje i prowadzi swój rowerek z jednej strony, mój rowerek z drugiej strony, dochodzimy z matką do niego, a mój brat oznajmia krótko ''nigdzie jej więcej ze sobą nie biorę, taki wstyd!''...

Historia była taka, że milicjant się zatrzymał zapytać brata mojego czy nasz ojciec w domu jest, bo mu trzeba było coś tam zespawać, czy jaki czort, jakby nie patrzeć, usług ojca potrzebował i się pytał, czy będzie wieczorem, bo by wpadł.... czy coś w tym stylu...
w każdym razie, nie dotyczyło to ani mojego przebiegania przez ulicę, ani chęci odebrania mnie od rodziny, a już na pewno nie pozbawienia wolności mojego brata za moje przewinienia...
Ale jako 5-latka skąd mi było wiedzieć jak działa wymiar sprawiedliwości i że takich brzdąców jak ja czy mój brat milicja nie aresztuje... Trzeba mnie było straszyć???? I musiała matka prać zaszczane ubrania.... 

Morał taki z tej historii, że żadnej traumy z tego powodu nie mam, wspominam to zawsze śmiejąc się ze swojej pięcioletniej wersji, bo dokładnie pamiętam ten moment jak podjęłam decyzję o ucieczce, jak instynktownie walnęłam rowerkiem o glebę i rzuciłam się do ucieczki w stronę domu...

nie pamiętam już drogi powrotnej, nie pamiętam co się stało przed i po... pamiętam tylko ten moment...

czy mnie potem rodzice milicją nadal straszyli? Już nie... a ja również nauczyłam się, że nic mi ze strony mundurowych tak naprawdę nie grozi, nawet jeśli bratu zabiorę zabawkę i będę grymasić...

Czy nauczyło mnie to rozsądku by własnego dziecka nie stresować? a skąd... był etap, że również Nieletnia skazana była na wiarę, że jak będzie niegrzeczna, to pan policjant ją zabierze... Nieletnia była bardziej dociekliwa i pytała ''gdzie ją zabierze'' na co odpowiadałam, że do domu dziecka....
po jakimś czasie Nieletnia stwierdziła, że to ok, jej nie przeszkadza... może być w domu dziecka..
i to by było na tyle moich gróźb...

Tak, powinnam mieć więcej rozumu... ale ... cóż...
Na całe szczęście Nieletnia wyrosła na piękną, mądrą nastolatkę pomimo posiadania kompletnie pokręconej matki, która popełnia błędy, pewnie jak każda inna matka...
Trochę ją za bardzo rozpieściłam, trochę za dużo jej pozwalam, trochę za mało wymagam, trochę za dużo wyręczam, trochę za bardzo bym chciała jej nieba przychylić... i nie wiem czy nie przesadzam, ale cóż... to moje dziecko, więc co to kogo obchodzi jak je sobie wychowuję :) 
Na kłamczuchę pewnie też wyrośnie.. jak my wszyscy! No bo co się dziwić, że wszyscy kłamią, jak już od małego nam się kłamstwem umysły wypełnia :) 



Pozdrawiam wszystkich kłamczuchów :)

Komentarze, jak zawsze - mile widzane :)