28 stycznia 2009

Mijanie


obserwuję, zauważam,rozmyślam, zapisuję....


że ludzie biegną niespokojni w myśli
przemierzają oceany niewyparzonych wątków
śpieszą się do swoich domów
do plastikowych pustych uśmiechów
śpią w bezsenne widziadła bez twarzy
i budzą się rankiem bez wspomnień

ludzie mijają mnie obojętnie co dzień
a ja po prostu mijam....

26 stycznia 2009

Kłótnia

siedzieliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu, nie wiedząc właściwie co powiedzieć..
w drżących dłoniach ściskałam kieliszek z winem...
mam nadzieję ,że nie widzi jak się denerwuję!?
milczę, i uślinie próbuję znaleźć w głowie jakieś mądre słowa, jakiś temat który pozwoliłby uniknąć całej tej niezręczności ciszy...

cisza staje się torturą duszy, dławi, dusi, krztusi...
powiedzieć coś, cokolwiek, zabić głupi niespokojny uśmiech...
ciekawa jestem co sie dzieje w głowie mojego nie-rozmówcy...

zazwyczaj lubię z nim ciszę bez skrępowania, czystą w myśli, bez podskórnych szeptów...ale dziś jest inaczej

zaczynam zauważać lekko spocone czoło milczącego, niepewnie stuka palcem o kufel z piwem, oczy uciekaja od mojego co raz pewniejszego spojrzenia, zdecydowanie zakładam nogę na nogę, upijam łyk wina i delektuję sie jego tanim smakiem...

uśmiecham się... i wbrew logice, na przekór rozumowi ale zgodnie z sumieniem i podszeptem serca mówię: ''przepraszam, nie miałam racji''

kończę szybkim łykiem wino...i kłótnię....

17 stycznia 2009

Spadam

rano:
zwlekłam się z łóżka z wielkim bólem głowy, w żołądku wariowały mi jakieś chomiki....
kawa stała na stole... "nie , dziś mi nie wejdzie" pomyślałam
powąchałam tylko i mnie zemdliło.... 

rozwaliłam się na sofie, pogawędka z przyjaciółmi... 

właśnie skończyli pakować torbe, już wyjeżdżają, miło było ich gościć...szkoda, że tak krótko...

o, jak mi niedobrze... i już sama nie wiem czy to wczorajsze wino, czy indyjskie jedzenie, bo jednego i drugiego było zdecydowanie za dużo...

chciał nie chciał, dziś pewnie przechoruję cały dzień - pożaliłam się w myślach

popołudnie:
w domu lekki nieład, a ja nie mam veny na sprzątanie, każdy ruch powoduje lekki zawrót głowy i wielkie zamieszanie w żoładku, ale robię co do mnie należy...
jeszcze nic nie jadłam ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.. głodówka po wczorajszym zdecydowanie wskazana...

"zaraz, zaraz" podnoszę głos na dziecko, które się niecierpliwi, zeby dostać swoją porcję jedzenia.... wszak JEJ apetyt nigdy nie opuszcza, a mi dziś wszystko dwa razy więcej czasu zajmuje... 


Późne popołudnie:
"moja mama jest chora" - oznajmia już w rogu moja latorośl koleżance, która przyszła się z nią pobawić "coś ją boli, ale nie wiem co, może głowa, to nie bedziemy krzyczeć, dobra?"
"dobra" - zgadza się druga
kochane to moje dziecko....

o... ktoś puka, to ON, wrócił z pracy... hurra!!! mogę się w końcu położyć, niech ON czuwa nad bezpieczeństwem nieletnich

Wieczór
"kochanie, kochanie...'' cos mi brzeczy nad uchem.. '' a to ty!''- oświadczam pół przytomnie.
''ja wychodzę, umówiłem się z kolegami''
''no dobra'' .... i poszedł, a mi zostawił obowiązki, wykąpać małą, zrobić kolację, położyć do łózka... robię wszystko, nawet sprawnie mi idzie... 20:30- zrobione... Ona śpi, to i ja się kładę....zasypiam...

Noc:
biegnę, gdzieś się spieszę ogromnie, pędzę, pędzę, już nie mam sił, ktoś mnie goni, ''ludzie, ludzie, ratunku!!!! '' - krzyczę ... 
i nagle wpadam w jakąś przepaść , i spadam, i spadam , i nagle BUM!!!!! walnęłam o dno... otwieram oczy, rozglądam się.. nic mnie nie boli....e, to tylko sen... 
gdzie ja jestem? ok, w swoim pokoju, ale czemu na podłodze? no tak... spadłam z łóżka.. ale wstyd...
22:30
On jeszcze nie wrócił, a ja nie mogę zasnąć, wstaję, siadam przed laptopem i szukam w internecie sama nie wiem czego...
23:00
Wrócił...
a mnie znowu boli głowa... 
udało mi się wypić kubek herbaty i mnie nie zemdliło, zjadłam nawet jedną delicję....
mam ochotę na budyń, ale nie chce mi się juz gotować...
spróbuję może zasnąć...
mam za sobą ciężki dzień...

13 stycznia 2009

rozważania popołudniowe

rozważania popołudniowe



rozsiadłam się wygodnie w fotelu z kubkiem herbaty obok laptopa.
stukam mechaniczne w klawiaturę.
śledzę czarne komputerowe literki.
oparłam głowę o krzesło, nie , tak nie jest mi wygodnie...
upiłam łyk herbaty...
o rany, jak boli, zapomniałam o usuniętym zębie, teraz mnie dopiero olśniło...
ałłłłłł....
gapię się w ekran i myślę o głębokich treściach , które chciałabym przekazać, ale jakoś mnie natchnienie opuszcza....
rozważam siebie... kim jestem? czemu robię, to co robię, po co? dla kogo? i czy warto?

uspokajam myśli łykiem herbaty, tym razem ostrożnie, powolutku... nie prowokuję bólu...
zastanawiam się nad prostymi sprawami, zakupy na jutro, obiad, sprzątanie, może w końcu uszyję te firanki? tak wiszą w oknie podpięte szpilkami o tygodnia, a ja nie mogę się zebrać w sobie, żeby je w końcu ładnie obrobić... ogarnia mnie niewyobrażalne lenistwo, przyciąga mnie do siebie jakąś siłą, której nie mogę się oprzeć, poddaję się słodkiemu nieróbstwu...


plan działania koniecznie potrzebny.


chyba mi się chce płakać, może to z braku cukru?

ON zabrał mi słodycze, znaczy się - sam wszystkie wyjadł, w trosce o mnie. żarłok, obżartuch, chuderlak!

wrrrrrr

a może to ta pogoda?
a może to dieta?
a może to nuda?
a może to depresja?
a może to moja wyobraźnia?
a może ja po prostu lubię narzekać i użalać się nad sobą?
a może trzeba wstać od komputera i odetchnąć świeżym powietrzem?
a może po prostu trzeba sobie pozwolić pomarudzić, a potem wziąć się w garść i w końcu konsekwentnie zmierzać do celu, a potem uśmiechnąć się do odbicia w lustrze i być dumną z osiągniętych wyników, a nawet jeśli się nie uda, to powiedzieć sobie- przynajmniej próbowałam...
może...
jutro...
dziś mam lenia.....