14 stycznia 2011

W ambasadzie



wizyta w ambasadzie, a raczej w konsulacie



Kolejka była jak za komuny po kiełbasę...
Wnioski o paszport wypełniałam na płocie, dwoma pożyczonymi długopisami- jeden w kolorze czarnym, drugi niebieskim więc wniosek kolorowy.

Co jeden w kolejce to mądrzejszy, ale głupich nie było....

Stało się w rządku-pojedynczo i kupkami..

Co czas jakiś pan otwierał drzwi i łaskawie po 1 lub dwie osoby zapraszał...


Na miejsce przybyliśmy rano, ku naszemu szczęściu w kolejce, na deszczu , stać długo nie musiałam, jakieś pół godziny... gdzie w między czasie okazało się ,że nie mam dowodu, a bez numeru pesel ni ciorta nie da rady...

Stojąc wkurzona, prawie klnąc w głos (bo tylko pod nosem było) w akcie jakiejś desperacji (a raczej wzdrygnięta wizją,że w następny poniedziałek całą akcję musiałbym od nowa rozegrać) wywaliłam wszystko z portfela ... rozmymłałam torebkę jak się dało... no i dowód znalazłam...
Szczęsliwa, gdy już wpuszczona do środka, przeprowadzona przez bramkę, która kilkukrotnie piszczała na mnie, aż w końcu pan machnął ręką i kazał dalej iść pomimo jej denerwującego bib -bib-bib, stanęłam w kolejce w pokoju płaczu dzieci, duchoty i ogólnego nieporozumienia....
Ku mej radości (rozrzuconej po ciele ponownie w ciągu kilku minut) okazało się ,żem osobą dobrze poinformowaną i dokumenty jakie były potrzebne wszystkie miałam, i nie musiałam, jak niektórzy, na siłę pani po drugiej stronie okienka przekonywać, że ''ja mam, ale w domu i czy by się jakoś nie dało tego załatwić''...
Ano nie musiałam załatwiać, bo wszystko miałam, a tych ''załatwiających'' i tak z niczym odsyłano...
Złożyłam swoje odciski palców, zabrano mi stary paszporcik, skopiowano dokumenty potwierdzające tutejszy adres zamieszkania, upamiętniono nowym ksero mój akt małżeństwa (a swoją droga patrząc na datę- będzie już w tym roku 10 lat jak z tym samym chłopem życie dzielę jako jego żona, czasu przedmałżeńskiego nie licząc), podobiznę moją w ilości sztuk jeden równiez wzięto.

Następnie pani wydała kwitek, z którym udałam się do drugiego okienka , tuż przy drzwiach wyjściowych, uiściłam opłatę w wysokości 93 funtów ja, 93 funtów małżonek, w sumie 186 funtów i uradowana opuściłam ten przybytek szczęścia z adnotacją,że paszporcik za 5 tygodni będzie do odbioru
no i jak pięknie...