16 sierpnia 2011

Różne takie



Dzień rozpoczął się od natrętnego dźwięku. Pospałabym chętnie jeszcze, ale budzik zdecydowanie mi w tym przeszkadzał… co kilka minut rozpoczynał swoje radosne tralalalala…
skwaszona wstałam i niewyspana...
moje odbicie w lustrze ukazało obraz tak zwanej nędzy i rozpaczy, dostałam jakiś krost na twarzy, włosy mi dęba stoją, nerw mnie telepie... która noga ja wstałam? lewa, prawa?

Poczłapałam do łazienki....
Przynajmniej waga mnie potraktowała mile, przywitała mnie spadkiem , mrugnęła czarnymi cyferkami... Ja tez puściłam do niej oczko, niech wie, że ja uwielbiam, jak się tak ładnie zachowuje.
Związek mój uczuciowy z wagą jest dość burzliwy... a może nawet i toksyczny. Bowiem wagi mojej nie cierpię, ale bez niej życ nie mogę. Ona beze mnie też by raczej zmarniała, i  tak w tej miłości , przeplatanej z nienawiścią, sobie tkwimy.
Ja, waga i podłoga w łazience...podłoga w łazience jest sprawą zupełnie nieistotną w tej chwili, ale chciałam wspomnieć o jej równym położeniu co pozwala na dokładność wagową...
nieważne....

Taka sobie zesmaczona negatywnie( można być zniesamaczonym pozytywnie?) ogólnym niczym i nie wiadomo czym ,rozpoczęłam dzien… który o dziwo takim złym się nie okazał.
Miły lunch: trwający ponad 3 godziny,
Smaczne jedzenie (dietetyczne, bo ja gotowałam) , deseru nie tknęłam, a były czekoladowe rogaliki….mmmmm (sama piekłam) ,
Wypiłam pół lampki wina (bo tak),
zostałam skomplementowana co do sukcesów dietetycznych, ponoć widać,że zeszczuplałam.

Gdyby jeszcze nie ten ból głowy, to by było całkiem cudownie..
Ale i tak jakoś tak: tralalalalala