16 listopada 2015

''matematyka'' - a to coś do jedzenia czy mnie obrażasz?

Prawie każdego dnia pracując jako kasjerka, spotykam się z sytuacjami, w  których kompletnie nie wiem co powiedzieć...

historyjka pod tytułem ''matematyka - a to coś do jedzenia czy mnie obrażasz?''

Podchodzi kobieta ok 30stki do kasy, w ręku 4 czekolady. Podaje mi jedną, pyta:
- ile kosztuje?
skanuję, odpowiadam:
- 35 pensów
Chwilę stoi, zamyśla się, po czym kładzie resztę czekolad na taśmę i mówi:
- OK

Rozumiem, że mam zeskanować resztę, to skanuję, uśmiecham się i mówię
- 1,40£ poproszę

i uwaga tu zaczyna się historia rozwijać

- jak to 1,40£? 1 funt powinno być.
- 4 czekolady po 35 pensów to jest 1 funt 40 pensów
- nieeeeeee , to jest 1funt!
- 1 czekolada to 35 pensów (mówię jak do dziecka uczącego się matematyki powoli, spokojnie).
Dwie czekolady to będzie razem 70 pensów. Ponieważ chcesz 4 czekolady to teraz 70 pensów trzeba przemnożyć przez 2. 2x x 70 pensów to jest 1 funt 40 pensów.
- ale dlaczego ty mi mnożysz?? to się dodaje a nie mnoży!!!

zamilkłam...
zaniemówiłam...
ucichłam i skamieniałam
zastygłam w bezruchu i w bezsłowiu...

- źle zeskanowałaś! zeskanuj to jeszcze raz!

patrzę na nią i nie wierzę...
chrząknęłam,przełknęłam ślinę, w myślach zrobiłam 150 razy facepalm i wydałam z siebie dźwięk:

- zeskanowałam dobrze, skanowanie jest zadaniem tak prostym, że dziecko jest w stanie to wykonać. Jeśli chodzi o  czekolady to jeśli DODAMY do siebie 4 czekolady po 35 pensów, to nawet zeskanowane 20 razy pokażą taką samą kwotę, czyli 1,40£

a ona do mnie:
- nie bądź niegrzeczna, właśnie, że źle zeskanowałaś i chcesz mnie oszukać. Nie będę kupowała więcej w tym sklepie. Nie chcę już tej czekolady...

i sobie poszła...

przez chwilę siedziałam patrząc bezsilnie w ekran mojej kasy... westchnęłam głośno, wzruszyłam ramionami, usunęłam nieszczęsną czekoladę i z uśmiechem powitałam następnego klienta, który całą rozmowę skwitował słowami:

- matematyka, dla niektórych magiczna i niepojęta
- ''matematyka''??? a co to jest? to coś do jedzenia czy mnie obrażasz?
- hahahaha....

dziwny jest ten świat...



9 listopada 2015

przepraszam, po angielsku się jeszcze nie nauczyłam...

Historia z serii - ''Polacy na emigracji...''



Idą dwie rodaczki, jedna wózek pcha...w stronę mojej kasy.
Jak w każdym supermarkecie kasy czasem posiadają oznaczenia.
np: że ''tylko koszyk''
albo ''tylko do 10 produktów''

Nad moja kasą zaś wisi taki znaczek (Hearing Loop) z podpisem


Podpis wyjaśnia, że jest przy tej kasie zainstalowany hearing loop dla osób z aparatem słuchowym (redukuje szumy i wzmacnia przejrzystość dźwięku).

Idą obie, jedna pcha, druga się rozgląda. Przyłażą w moją stronę i słyszę pierwsza kobieta się odzywa:
- może chodź tu, tu mniejsza kolejka jest
- tu nie można - odpowiada druga nadal się rozglądając
- jak to nie można? - pyta pierwsza
- tu tylko dla głuchych jest - ta rzecze lekko zirytowana
- jak to dla głuchych? - pyta ta pierwsza ze zdziwieniem a ja ze zdziwieniem słucham
- mamo, jaka ty głupia jesteś, nie widzisz, że jest znaczek ''tylko dla głuchych''?! - z oburzeniem jej odpowiada najmądrzejsza na świecie córka, wskazując na znaczek na kasą, który przed chwila wam zaprezentowałam...
- acha...- skomentowała pierwsza pytająca i poszły sobie do innej kasy...




Ja naprawdę nie wiem co w głowie jaśnie najmądrzejszej się roiło... naprawdę... nie wiem...
miałam ochotę powiedzieć, że można, niech podejdzie.. miałam nawet ochotę wyjaśnić co ten znaczek oznacza.... ale po sekundzie doszłam do wniosku, ze właściwie wszystko mi jedno...
ja se będę swoich ''głuchych'' obsługiwać a one niech idą do tych słyszących...

tyle w temacie...





26 października 2015

Bogusia kontra Terminator

Z przygód codziennych
Bogusia kontra Terminator czyli , dzień sądu ostatecznego: ''bo jesteś głupia''


W niedzielę 25 października roku pańskiego bieżącego o godzinie tak mniej więcej 8:30 wieczorową porą, wlizłam do sklepu ja - Edzia, on - zwany Staszkiem i ona - psiapsióła zwana Andy w skrócie.
Weszliśmy w trójcy świętej spokojnej do sklepu zwanego Sainsbury, w dzielnicy Grove Park.

Wybrałam z półek swoje 3 rzeczy, które wybrać miałam, podeszłam do kasy, zapłaciłam, rzeczy wzięłam w tak zwaną garść (bo do samochodu kroków osiem, to bez siateczki) i jak już dochodziłam do wyjścia zostałam zaatakowana przez TERMINATORA w wersji kobiecej.
Terminator drogę mi zagrodził i ni mniej ni więcej rządaniem rachuneczku do mnie się przedstawił.

Dostałam zdziwienia twarzowo- cielesnego, przystanęłam nawet przez chwilę myśląc, że może jakaś ukryta kamera i żarcik, bo przecież terminator widział, że stoję w kolejce, mało tego widział, że zapłaciłam z swoje rzeczy a jednak nie...
Terminator drogę do wyjścia zagradza swoim ciałem i do mnie się rzuca ''pokaż mi rachunek''

Na co ja - Edzia - odpowiadam grzecznie  ''że nie mam rachunku rzeczonego wymaganego tylko przez ciebie bo.... '' (bo rachunek miał Staś, ale terminator mi nie pozwolił dokończyć zdania)
Wcina się babsko w zdanie i z gębą krzykliwą ''że nie wyjdę dopóki nie pokażę rachunku’’...

No i w tym momencie we mnie strzelił tak zwany ''wkurw oczywisty'' i pojawiła się w zastępstwie Edzi - kto? no kto? no Bogusia przyszła. Bogusia nie boi się niczego, nikogo i drzeć ryja potrafi tak, że pewnie ją słychać jest wszędzie, gdziekolwiek, gdzieś i nigdzie jednocześnie, ba! nawet Lucek bramy piekielne zamyka jak Boguśka się zaczyna na horyzoncie pojawiać...
Bogusia terminatorowi stanowczo powiedziała ''NIE, nie ma rachunku, nie pokażę, nie mam takiego obowiązku i generalnie lata mi to kalafiorem (tak mniej więcej ino w wersji angielskiej to było, bo przecież rzecz owa się dzieje w  Londynie i tu nie mówimy tylko spikamy albo konwersujemy, chociaż w tej wersji to żeśmy szałting robili) ''

Staszek jakby chcąc generalnie całą sytuację już zakończyć, po rachunek sięgać zaczął, po czym został powstrzymany moim Bogusiowym spojrzeniem popartym słowami ''nawet się kurwa nie waż jej tego rachunku pokazywać'' lubo coś w tym stylu, na pewno jeden fuck w tym zdaniu był...

Mówię do terminatora głosem głośnym, donośnym pytającym: ''na jakiej podstawie mnie tu zatrzymujesz, czy uważasz, że ukradłam te rzeczy? przed chwilą widziałaś mnie przy kasie, co sądzisz że tam robiłam? Pokazywałam osobie za kasą co kradnę i poinformowałam ich , ze wychodzę nie płacąc, a oni mi na dowiedzenia pomachali?''

Ale terminator, jak to terminator, jedna tylko dyrektywa, zakodowane jedno zdanie, jak zepsuta zacięta maszyna jedno i to samo: ''pokaż mi rachunek, nie mów mi jak wykonywać moją pracę, nie wyjdziesz bez rachunku''

''posłuchaj terminatorze (drę się do niej, tak dokładnie terminatorem ją nazywając), któremu się wydaje, że masz moc wszechmogącą on pracuje w tym sklepie - wskazuję palcem na Staszka -  ona też - wskazuje na przyjaciółkę -  może ci cały zespół dzisiaj pracujący potwierdzić, że nikt z nas by nie kradł we tym sklepie, i potwierdzić mogą, że zapłaciliśmy za nasze rzeczy.''’

A ta swoje ''nie wyjdziesz dopóki nie pokażesz mi rachunku'' itd

Powtarzam: ''nie muszę posiadać rachunku, jeśli nie chcę go posiadać. Nie masz prawa ani podstaw by mnie zatrzymywać, jeśli uważasz, że kradnę, proszę bardzo – zadzwoń na policję, ja poczekam.''’

Na całe zamieszanie i krzyki dochodzące z każdej strony, wręcz echem się odbijające od każdego zakątka sklepu,  przybiegła Team Leader i mówi do terminatora ''pozwól im iść, zapłacili''

Terminator nakręcony jednofazowo- jednozdaniowo z gębą na Team Leadera ''nie mów mi jak mam wykonywać pracę, ja tu grzecznie się pytam, a ona nie chce mi rachunku pokazać''

(złośliwa jaka jestem no...terminatorowi pracę utrudniam)

W końcu wołamy chłopaka, który nas obsługiwał, bo zaczyna już się nudzić i przykrą być ta cała sytuacja, ludzie się gapią, ja się drę, ona się drze, do nikąd to prowadzi, ja chce do domu...
w ręku trzymam gin i tonik, chcę go skonsumować, a nie tu stać z głupim terminatorem i taką dyskusję bez sensu...

Pytamy chłopaka, chłopak terminatorowi potwierdza, że zapłaciliśmy, ale terminator dalej swoje i o  rachunku, i że nie wyjdę...

nosz kurwów maciów... cierpliwość mi się już dawno skończyła więc jamczącego w kółko jedno i to samo terminatora pytam- po raz kolejny:  ''jaki jest sensowny powód, że nadal mnie zatrzymujesz w tym sklepie, jaki jest twój argument za tym by mnie tu zatrzymywać, zostało ci potwierdzone, że zapłaciłam za moje rzeczy, możesz to sprawdzić na nagraniu z kamer, możesz wezwać policję jeśli uważasz, ze wszyscy cię to oszukujemy. Dlaczego mi blokujesz drogę i nie pozwalasz wyjść, powiedz mi jaki jest tego powód?''

''bo jesteś głupia'' - terminator zmienił w końcu treść swoich wypowiedzi...

Na chwile nastała cisza w całym sklepie, po czym odpowiadam ''skoro to jest twój powód, to w takim razie na pewno teraz wychodzę''.
Na co ona do mnie dokładnie tak: ''yeah, fuck off from the store''
czyli na nasze, że mam generalnie spierdalać.

Bogusi dano w twarz, a Bogusia nie ma w zwyczaju tak spokojnie dać się spoliczkować. Już Bogusi ręka drgnęła i wizja rozwalonego nosa terminatora przed oczami się pojawiła, cóż za radonsna myśl i jakie to by było wspaniałe wypróżnienie emocjonalne... gdy nagle tak mnie głos Staszkowy ocknął... Taki głos zdziwienia pomieszanego z wkurwem na poziomie milionowym:  ''nazwałaś moją żonę GŁUPIA???''
Gdyby złość parowała, chyba ze wszelkich otworów Staszkowych by para szła pełną...parą...

Jak spojrzałam na jego minę, to miałam przez chwilę obawę, że to on jej zaraz sprzeda kolorowe oko. ale nie... on walczy inną bronią... karteczka, długopis i ''poprosze twoje imię i numer odznaki, bo oczywiście wiesz, że w tym momencie złożę na ciebie oficjalna skargę''

Terminator zaczął uciekać, i powyższą informacją się podzielić nie chciał. Staszek łaził za terminatorem po sklepie, teraz on nakręcony i ''imię i numer odznaki, imię, odznaka, imię...'' ale ona twarda była.. jemu już się nie da złamać.
Nagle twardą była. Wystarczy, że Bogusia ją zdenerwowała, nie pozwoli sobie na to by się dowiedziano jeszcze jak jej na imię i cała reszta... Nie można, nie wolno, nie dam, nie powiem... Taka dzielna z niej terminatorka!
Podążać na zaplecze zaczęła a w drzwiach nogą linię zakreśliła i do Staszka mówi, że jak przekroczy tą niewidzialną linię, to ona nie odpowiada za siebie, sugerując że mu łomot spuści.

W sumie wyglądała jak terminator z rambo połączony, to trochę wierzyć można, że w stanie jest łapami machać. Nawet jak bez celu zacznie machać, to głupota kiedyś w końcu przypakowo kogośmoże uderzyć...i do tego miała wielkie okulary - może szybciej widzi? i większą powierzchnię, może szybka w garściach, bo w myśleniu nie za bardzo... kto wie.

Nie mieliśmy okazji się przekonać, bo w końcu wyszliśmy ze sklepu...

A dziś poczłapałam do sfer wyższych opisując sytuację i rządając wręcz, bo czemu nie rządać? by terminator, tak jak się darł na całą mordę na sklep, żem głupia i spierdalać mam, żeby równie głośno mnie przeprosił, publicznie... i nie tylko mnie, ale Staszka- obrońcę walczącego o sprawiedliwość, Andzię niedowierzającą do dziś, że to się wydarzyło, team leadera, który próbował załagodzić sytuację, i pana za kasą ma przeprosić... i kurwa - wszystkich ma przeprosić... bo tak, bo sądy sądami, ale sprawiedliwość musi być po mojej stronie...

Uprzejmie donoszę, że pracownica wasza klientów od głupich wyzywa, spierdalać im każe i mało tego grozi, że za swe czyny nie odpowiada.
Czy państwa pracownik aby na pewno jest zrównoważony psychicznie i odpowiednio przygotowany by wykonywać pracę ochroniarza w sklepie.

Chyba się baba za dużo filmików na YouTube naoglądała i myśli, że ma władzę absolutną...
a tu nagle jej władza absolutna spotkała się z Bogusią.
Cały jej świat, tak pięknie narysowany tępą żółtą kredką, pierdolnął w gruzach... wczoraj.. wieczorową porą... w Londynie... na Grove Park...

Bogusia złamała psychikę ochroniarza terminatora...


teraz czekamy na ciąg dalszy.



16 października 2015

Wykładanie towaru - grzechy główne

Wykładanie towaru na taśmę. Niby zajęcie proste. Nie wymagające ukończenia studiów wyższych. Coś co zrobi nawet pewnie i dwulatek, jeśli sięgnie ręką...
Wydawałoby się - zajęcie, o którym wiele powiedzieć nie można...
Wydawałałoby się... a tu ja... Ja wasza Sklepowa Dejzi wam dzisiaj coś o tym powiem.


Generalnie mi wszystko jedno jak ten towar sobie wykładasz. Mniej ''generalnie'' jest mi wtedy, gdy mi pracę to utrudnia...lubo zwyczajnie na nerw działa ...



1. Ciężkie na początek

- jeśli położyłeś worek kartofli na samym końcu taśmy, to nie oczekuj, że go zeskanuję jako pierwszy... 90% klientów zamiast pakować zakupy stoi i czeka, aż cały towar zeskanuję, żeby zacząć pakowanie od ... leżących na samym końcu kartofli, bo - cytuję - ''te ciężkie na początek pakuję''. Zatem - czy naprawdę jest tak trudno ułożyć je na taśmie ''na początku'' a nie na samym końcu?

a teraz ci bardziej zaawansowani, czyli pozostałe 10% z tej grupy: ''możesz mi najpierw zeskanować ziemniaki?''
i tu ważne: NIE, proszę państwa, NIE MOGĘ SIĘGNĄĆ I ZESKANOWAĆ NAJPIERW WASZYCH KARTOFLI. bo numero uno: są za daleko bym sięgnęła i muszę najpierw zeskanować co jest przy mnie, duo: wystarczyło je położyć na początku taśmy, ja nie jestem od tego, żeby wybierać co wy mi każecie najpierw i przekładać na taśmie wasze produkty.
Wykładając towar zróbcie to sami...

Dodam: gdy tak stoicie i nie pakujecie tego co ja skanuję, tracicie mój czas, wasz czas i czas kogoś kto za wami w kolejce stoi.
Byłoby miło gdybyście zaczęli o tym myśleć i następnym razem , to co chcecie najpierw zapakować, zwyczajnie położyli na taśmie ''najpierw'' a nie ''potem''
logiczne, czy dalej za trudne?




2. Butelki 

butelki z napojami alkoholowymi czy też jakimiś innymi kładziemy na taśmie, nie stawiamy. Tak wiem, zajmują więcej miejsca jak się położy, ale jeśli jeszcze nie zauważyłeś, zdarza się dość często, że się przewrócą jak taśma się rusza i zatrzymuje...a stawianie butelek z alkoholem na skraju taśmy, to już naprawdę ryzyko na krawędzi głupoty...
połóż to po prostu..  z dumy ci nie ujmie, honoru nie stracisz a kasjerka wdzięczną ci będzie





3. Wybudujemy wieżę... 

Nie układaj towaru dziesięcio-piętrowo, bo jak taśma rusza, najprawdopodobniej, twoja skrupulatnie ułożona wieża , rozjedzie się i połowa wyląduje na podłodze...
A potem marudzisz, że ci się jogurciki popękały i trza wymienić... albo pudełko teraz masz pogięte...no jak jebło na glebę z dziesiątego piętra?!

Jak już koniecznie musisz, bo masz dużo tego, to postaraj się jakoś tak logicznie, jak widzisz, że ''zjeżdża'' jak taśma jest w bezruchu, to z pewnością zjedzie totalnie jak zacznie się przesuwać...




4. a to cieknie, a to się sypie, pobite jajeczka...

drogi kliencie, wybierając towar z półki - czy to jest coś co cieknie, czy się sypie ... czy to mleko, płyn do prania, cukier, mąka czy jaja - czy nie widzisz, że może się sypie lubo cieknie, czy nie zaglądasz czy jajo całe???
nie? ok,rozumiem..

To może jak wykładasz z koszyka na taśmę, to zauważasz, że jednak cieknie, się sypie???że jajko zbite??
też nie?

ale jak ja zeskanuję, to jak wkładać masz do siatki, to nagle ''ta mąka się sypie, może mi ktoś wymienić?'' i nagle podnosisz wieczko i o! jajko zbite... to też trzeba wymienić...
 nagle widzisz?! wzrok ci wrócił? rozum też.. teraz dopiero wiesz, że to trzeba było sprawdzić! gratuluję...
no bo jak kładłeś swoją mąkę na taśmę i wielka biała chmura mąki jebła w powietrze przy okazji świniąc ''moją taśmę'' to wzrok ci odjęło i było ok.. teraz nagle nie pasi? bo co? bo reklamówkę ci zabrudzi? Bo nie miałeś czasu podnieść tego wieczka, żeby zobaczyć czy wszystkie jajca są w skorupce nienaruszone... bo teraz butelka z płynem jest niedokręcona, ale cały czas jak łaziłeś po sklepie była ok??

Błagam! Biorąc towar z półki sprawdź czy nie cieknie, czy się nie sypie, czy nie dziurawe, czy to jest takie jak chcesz..

Bo tak, zdarza się, że opakowanie towaru jest trefne...że dziura, że cieknie, że jajca potłuczone...
ale to naprawdę nie jest takie trudne by to zauważyć, zanim ja to zeskanuję... ba! zanim to na taśmę postawisz
Bo wiesz jak to jest.... ty jesteś ślepy a ja wychodzę z założenia, że może ci nie przeszkadza, że się sypie, albo może sam przedziurawiłeś i czujesz moralny obowiązek zakupienia towaru w takim opakowaniu, bo to ty je zniszczyłeś... albo może sobie odkręcałeś płyn i się ulało?? kto wie? ja nie wiem.. ja tu tylko skanuję...





5. Towar na taśmę... wszystko inne w ręku

Nie kładź pieniędzy na taśmie, ani karty płatniczej, ani karty sklepowej, ani niczego innego poza towarem który chcesz zakupić... nie jestem od tego żeby ''łapać'' wasze rzeczy, nie zawsze zauważę, że położyłeś coś tam, a jak wjedzie pod taśmę, to ja tego nie wyciągnę...
bo trzeba całość rozkręcać, mechaników wołać... nie,  to ''nie wyleci spod spodu!''
kapisz?





6. Jak popadnie...

użyj logiki - nie kładź wszystkiego jak leci jeśli tak nie lubisz...
walniesz mrożonki na gazetę a potem mówisz do mnie, że gazeta mokra.. i w konsekwencji ''czy mogłabyś mi wymienić''
naprawdę tracę wtedy cierpliwość... to TWOJA WINA, ŻE JEST MOKRA!!!!




7. razem będzie im raźniej...

nie wkładaj do jednego woreczka/reklamówki różnych rzeczy, które są na wagę...
nie pomoże zawiązanie siatki i tonem władczym wszechwiedzącym oznajmienie: '' to zawiązane, żeby nie latało, można zważyć razem''.
Proszę, nie mówi mi jak mam wykonywać swoja pracę.. bo jak WIEM jak to zrobić... i TAK, widze, że zawiązane.
Rozumiem, że to może być bardzo trudne do zrozumienia, ale NIE MOŻNA razem zważyć cebuli z ziemniaczkami, bo to inny produkt, inna cena...
nawet jak je w jednym woreczku mi zapodasz...
ba! nawet ziemniaczek a ziemniaczek inna cenę posiadać może, więc różne rodzaje ziemniaczków też w dwa różne woreczki iśc powinny.
To, że zawiążesz na supełek siatkę naprawdę niczego nie zmieni. Rozedrę ci siatkę, wyciągnę każdy produkt i zważę go osobno...





8. jak to ułożyć... czyli co je twoje, to nie jego... 

Stojąc w kolejce układaj swój towar za towarem osoby, która jest przed tobą...
im bliżej tym lepiej, bo dzięki temu ktoś, kto stoi za tobą  będzie miał miejsce na wyłożenie swoich rzeczy...

i tu ważne:  na litość boską: używaj separatora, czy tam jak tam się to nazywa po polsku.

Bo potem ja skanuję jak leci i nagle słyszę ''a to moje jest!'' ...
a skąd mam ja wiedzieć jak leży centymetr od siebie??? nie zawsze patrzę co kto wykłada...
i kiedy się twoje zaczyna a kiedy kończy...
 jak widzisz, że osoba przed tobą nie rozdzieliła to połóż ten głupi kawałek plastiku między waszymi zakupami, to naprawdę nie jest takie trudne!



A teraz - ilu z powyższych grzechów klienta się dopuściłeś? 



13 października 2015

życzenia od Dejzi...

zdenerwowała mnie taka jedna... taka co to myśli, że śmietnik to ozdoba pokoju a śmieci się rzuca na podłogę... a ja jestem od tego by to podnosić.
do swojego chłopa narzekam i złośliwościami daję:

- no naprawdę, co za babsztyl, żeby jej tak zarosła..no wiesz co! i żeby ją tak dupa swędziała cały czas, żeby jej się chciało a każdemu na jej widok opadał, żeby jej tak stado przelatujących patków gniazdo z  gówna na łebie zrobiło, żeby... żeby tak.....(szukam dalej w głowie odpowiednich życzeń)...chwila ciszy...
- żeby tak się.... osrała...
wciął się dumnie w mój wywód, w pełnym zrozumieniu mojej frustracji

to się nazywa wsparcie :P

12 lipca 2015

Jestem kasjerką - a pan myśli, że mi gorzej...

Jestem kasjerką w supermarkecie. Prawie każdego dnia zdarzają się ciekawe , czasem śmieszne, czasem mniej zabawne historie.
Czasami traktuję to wszystko z przymrużeniem oka, czasem mam ochotę strzelić facepalm, złapać się za głowę, zapytać ''kurwa, really?'', czasem mam ochotę wstać i wyjść, a czasem zwyczajnie mam ochotę zacząć się śmiać...

Czasem mnie irytuje brak zrozumienia przez klienta, że są rzeczy których się nie da zrobić, przyspieszyć, ominąć, że niemożliwe jest niemożliwe a cudów nie sprzedaję. Nie dociera, że jest sklepowa polisa i ja jej przestrzegać muszę, bo mnie z pracy wywala, że są zasady i dla mnie i dla klienta i tymi wytycznymi się kieruję...

Czasem trzeba klientowi przypomnieć, żeby przestał mylić ''usługę'' z ''usługującym''..
bo niestety wielu ludzi wciąż nie rozumie, że ja na kasie nie jestem po to, by na te kilka minut zostać ich prywatną służącą, która zeskanuje, zapakuje i pocałuje w dupę na dowidzenia, lecz jestem tam po to,by wykonać pewną usługę - zeskanować towar, pobrać opłatę za towar, uśmiechnąć się kilka razy uprzejmiaście, zapytać czy wsio ok, wydać resztę, podać rachuneczek i miłego dnia, zapraszamy ponownie...
Nie jestem po to by państwo se koszyczek na taśmę postawili a ja mam go wykładac,
ani po to, że państwo mi siateczki rzucą i ja mam zapakować co se nakupili, a państwo zajęte akurat na telefonie - pewnie papież dzwoni nie mają wolnych rynców, żeby ryncami wkładać do siatki co se kupili;
ani po to, żeby państwo mi mówiło, że ceny w sklepie są za wysokie, bo chyba państwo wiedzą, że ja cen nie ustalam,
ani po to, żeby państwo do mnie mówiło, że ''o... to pudełko jest pogięte, może pani mi pójdzie wymieni''..bo pani nie pójdzie, bo pani musi zostać przy kasie, pudełko się pogięło, bo na nie worek kartofli się rzuciło.
Nie jestem złośliwa... nie jestem niemiła... nie jestem chamska...
po prostu jestem kasjerką a nie waszym prywatnym workiem do wyżywania własnych frustracji.

a teraz do sedna sprawy...

Drogie Państwo (przez ''państwo'' zwracam się do wszystkich, którzy myślą podobnie jak osobnik z historii poniżej)

Obsługiwałam niedawno panią, która była lekko nie w sosie, świat jej akurat tego dnia nie odpowiadał, ja na tym świecie też nie byłam godna jej standardów... wszystko było źle, nawet to, że nie straciłam cierpliwości i z uśmiechem dalej do niej... bo w końcu czuła, że się z niej śmieję..
jak już sobie poszła, klient, który stał za nią nagle zaczął na moje ręce składać prawieże kondolencje z powodu mojego biednego losu...
na początku brzmiało ok, że niesprawiedliwa pani była, że niegrzeczna..
- zdarza się, ale nieważne, jak tam tobie mija dzień, wszystko dobrze? - pytam, bo staram się ominąć temat, bo po pierwsze nieładnie psioczyć na klienta, po drugie, może miała okres, po trzecie i najważniejsze - wisi mi to, jutro nawet jej nie będę pamiętać...

ale facet się nie poddaje.. zaczyna mi tu wywodzić, jaki ja to mam ciężki los, jak ja się tu męczyć muszę, że pewnie mi mało płacą a tu taka męcząca robota, że niewdzięczna, że ludzie niedobrzy, że generalnie - jak ja to mam strasznie w ogóle tak, generalnie gorzej być nie może...

I mam ochotę wtedy powiedzieć - weź pan zamknij japę, bo co pan o mnie wiesz?
Patrzy taki na mnie z politowaniem, dziwnym wrażeniem odbieram to, że jego współczucie względem mojej osoby wynika z jego wyższości.. że jemu się zdaje, że ma lepiej, ja gorzej.. że mnie na więcej nie stać, że o biedna, niedouczona ja, ba na dodatek obcokrajowiec, przyjechała bidula i na kasie siedzi... bo co ona może więcej - tylko się z tymi ludźmi tak męczyć...

a może ja lubię? może lubię siedzieć na tej kasie, pikać -pik, pik... uśmiechać się, gadać ze staruszką o trzech sztukach kiwi które se kupiła, albo uśmiechnąć się przyjaźnie do kobitki, która przyszła z wnukiem i nie omieszkała się pochwalić jaki on dobry jest i jej pomaga, albo jednym zdaniem tak pół żartem wesprzeć młodą mamę, która przyszła z maluchem na zakupy a dzidziuś zdecydował, że zacznie się drzeć na cały sklep właśnie teraz i nieustannie, a ona biedna zawstydzona, przepraszająco... klienci sapią w kolejce, a ja uśmiecham się, spokojnie, pomagam spakować i nie pozwalam się stresować a tym co przewracja oczami przypominam, że ich mamusie kiedyś też tak stały z wózkami w sklepie a oni się darli na całe gardło i pewnie ich mama dzisiaj nie jedną historię o tym by mogła opowiedzieć...
Może mi nie przeszkadza, że raz na jakiś czas się trafi maruda, czy jędza... że może ja lubię sobie tak z różnymi ludźmi na codzień? Bo nie z każdym ale z wieloma klientami da się pogadać, pożartować, coś ciekawego dowiedzieć, jakąś śmieszną historię usłyszeć...

Czy ci człowieku przyszło do głowy, że ja siedzę za tą kasą bo lubię, a nie za karę???

Przecież mam prawo do tego, żeby lubić to co robię, nawet jeśli w twojej opini moja praca ma niski status społeczny i jawi się jako beznadziejnie, nudne i najgorsze co moze być , i w ogóle ''kasjerką być to wstyd''
Może ja się nie wstydzę, a wręcz przeciwnie, całkiem dumnie nosze swój uniform?

Może nie jestem stworzona by zaliczać kolejne fakultety i budować statki kosmiczne?  Mamy prawo nie mieć ekscentrycznej, oryginalnej pasji, marzeń o milionowej willi i samochodzie Jamesa Bonda...
Może mi wystarcza moja pensja by godnie żyć i czuć się szczęśliwą, by dzieli czas między dom, prace, przyjaciół i daje mi to więcej spełnienia niż bycie dyrektorem wielkiej korporacji... może ja zwyczajnie nie mam ambicji na więcej bo dla mnie to jest wystarczające i  czuję , że się spełniam...

Trudno uwierzyć ? Trudno...
Bo to takie zacofanie i taki stereotyp, że sprzątaczka, ze kasjerka, że to taki niski element społecznościowy nie godny by między jaśnie państwem być... to takie gorsze i tylko dla tych co się nie uczyli, lubo głupia bida tylko tak robi...

Ale państwo nie wie, że pan którego mijam co piątek, koło windy gdy kończę pracę, bo on akurat zamiata tam w tym samym czasie, wykonuje swój zawód z taką pasją, z takim uśmiechem i tryska taką pozytywną energią, że mam wrażenie, że jestem świadkiem jakiegoś niezwykłego wydarzenia.. jakby te śmieci za chwilę miały się w złoto zamienić i to go tak cieszy..
a on idzie, gwiżdże sobie, podśpiewuje, zamiata, uśmiecha się i mówi ''miłego wieczoru, widzimy się za tydzień'' ... i tak po kilku tygodniach spotykania się przy windzie, teraz co piątek zamieniamy kilka zdań ... i na dzień dzisiejszy już wiem, że  podejścia do życia i zadowolenia, energii, ciepła i radości mógłby mu pozazdrościć niejeden zblazowany i zapatrzony w swoją ''zacną pozycję'' menedżer z wielką, iście jak jego frustracja, pensją.


Miło by było, gdybyście drogie państwo przestali patrzeć na mnie z góry, ze współczuciem. Jak siedzę na tej dla was takiej upokarzającej kasie, to zamiast gadania o tym jak to mi niby źle, poczęstujcie mnie zwykłym uśmiechem i ''dzień dobry''.... spakujcie swoje zakupy i życzcie mi miłego dnia , jak i ja wam życzę, nie częstujcie mnie waszymi pełnymi uprzedzeń słowami ''jaką masz ciężką i słabą pracę''

Bo naprawdę... gdyby mi było tak źle, to by mnie tu nie było...
Wbrew temu co wam się wydaje, jestem tu bo lubie...
Nie każda kasjerka robi to co robi, bo nie stać ja na nic innego...

koniec kropka...


Jestem kasjerką w supermarkecie i lubię to.
pik, pik, pik, pik...






7 czerwca 2015

to se pojade...

Nudzi mi się...
jak mi się nudzi to mi się nie chce żeby mi sie nudziło...
dumam, dumam...
i wydumałam, że gdzieś se pojade...
to se pojechałam..

Kingsgate Bay/ UK
Ładnie tam









a na koniec podróży WIEEEEEELKI deser lodowy :P


i to by było na tyle dziś...

13 maja 2015

Nie mów do mnie dziś

Nie mów nic do mnie.. nie dziś...
Dziś próbuję się pożegnać... w myślach...
Jutro pokonam kilometry dzielące nasz świat
a potem
potem już nie mam nic...
smutno mi

10 maja 2015

Lubię niedziele..

Lubię Niedziele.
Niedziela to czas relaksu a gdy pogoda jest tak urocza jak dziś to jeszcze bardziej mi się świat podoba:)

Dzień rozpoczęty od wizyty na wyprzedaży antyków, gdzie zakupiłam cudną usztywnianą torbę Antler'a, biała skóra, stan idealny, jeszcze z metką... po prostu piękności




Potem zakupy i przy okazji uliczne show muzyczne. 



Potem obiadek w restauracji a teraz drodzy pańswto film i wylegiwanie się w łóżku z pełnymi brzuchami




Aż sama sobie zazdroszczę

25 kwietnia 2015

Zaraz lecę

Za niecałe dwie i pół godziny wyjeżdżam na lotnisko..
nie jestem spakowana, nie zrobiłam zakupów...nie naładowałam telefonu...nie ogoliłam jeszcze nóg.... i jeszcze mi się pranie suszy...
czy to już czas by panikować czy jeszcze chwilę ??

24 kwietnia 2015

Ukardziona tożsamość

Jeśli myslicie, że jesteście szarymi myszkami w wielkim świecie i pewne rzeczy zdarzają się tylko w filmach i was nie dotyczą.. hm...

Może na moim przykładzie warto się zastanowić po raz kolejny. Warto sprawdzić co się dzieje w waszym świecie. W waszych fiansach. Warto przypomnieć sobie, że czyhają na nas różne niebezpieczeństwa.

Wydawałoby się, że skoro jestem takim w miarę nikim, nie posiadam majątku, nie mam zbyt wiele by mi zabrać...wydawałoby się , że nie powinnam stać się celem dla złodziei, bo co mi można zabrać?? okazuje się, że nie....

Bo można ukraść mi osobowość.. Można na moje dane otworzyć konta, wyrobić sobie dokumenty, wziąć kredyty, można posiadając konto wziąć abonament na telefon itd...
można rujnować czyjeś życie. Ot tak...

Tak po prostu stałam się ofiarą jakiegoś gnojka, który sobie pomyślał ''a czemu nie''.. i stał sie drugą Edytą

Na dzień dzisiejszy zrobiłam wszystko co w mojej mocy by zablokować dalsze działania ''Edyty ''.... Policja, agencje walczące ze złodziejami toższamości, kredytobiorcy.. Czerwone flagi wszędzie. Mam nadzieję, że to pomoze uchronić mnie przed dalszymi posunięciami osoby, która mnie okrada z moich danych osobowych, mam nadzieję, że nie skończy się dla mnie jak w amerykańskich filmach i nie będę spłacać nie swoich długów... nie będa do mnie pukać komornicy.

W ramach ostrzeżenia drodzy przyjaciele - sprawdźcie co dzieje się w waszym świecie.
Sprawdźcie czy nie macie jakiś dziwnych działań na koncie, sprawdźcie jakie emaile do was przychodzą, jaką pocztę macie w swoich skrzynkach na listy.
Nie ignorujcie czegoś co się ''wydaje'' że jest nieważne...
Uważajcie gdzie i z kim dzielicie się swoimi danymi, jak poruszacie się w necie, gdzie płacicie kartami i czy na stronach z zabezpieczniami, czy ufacie danej stronie w necie...
Uważajcie z kim się ''przyjaźnicie'' w social mediach... kogo dodajecie do znajmoych...
Nauczcie się, że ilość znajomych na FB nie przekłada się na jakość..
Uważajcie, bo w dzisiejszych czasach dość łatwo stać się ofiarą...
Miłego dnia życzę wszystkim, ja, prawdziwa Edyta .

19 kwietnia 2015

Mieszanka doskonała...

Zimna Perła, nowy odcinek Grimm'a, Ktoś, Wygodne Łóżko - kombinacja doskonała na niedzielny wieczór... 
a wy jak spędzacie wasz niedzielny wieczorowy czas?

2 marca 2015

Transport publiczny

Korzystanie z transportu publicznego ... Coś, czego nie robiłam przez lata
Zdążyłam zapomnieć, że autobusy są wypełnione zapachem kurczaka z frytkami wymieszanymi z octem.... zdązyłam zapomnieć , że wypełniają autobus osoby nie mające pojęcia do czego słuzy mydło, proszek do prania i antyperspirant... już nie pamiętałam, że transportu uzywają rozdarte , płaczące dzieci oraz dorośli, których japy się nie zamykają....
no i juz sobie przypomniałam...
bleeech....

21 lutego 2015

Dowidzenia

Drodzy Szanowni Jaśnie Czytający

Wszem i wobec oświadczam, że opuściłam plackarnię na czas zwany ''forever''

Jest mi z tym dobrze....

Zczynam nową pracę za tygodnie dwa..

Wszyscy klaszczemy z radości :)

11 lutego 2015

Ruski kontra suchar

O jejku, jejku... pańciusia mi dała coś do chrupania!!
jakie to dobre, a nie da się w całości zachomikować... coż za nieszczęście!

Stuknięty Ruski próbował całość zatargać do kryjówki, mimo, że przegryzka na wielkość prawie jak on sam...
Byłam mocno na ''nie'' jak Nieletnia chciała chomika, a teraz śmieszy mnie to stworzenie i lubię obserwować jego wybryki



26 stycznia 2015

Krótkie rozmyślanie w temacie ilości dni tygodnia...

Nie rozumiem dlaczego tydzień ma tylko 7 dni, z czego zazwyczaj 6 jest pracujące?
W mojej opinii długość dni pracujących powinna być wprost proporcjonalna do dni wolnych (1:1)

Szukam winnych ustanowienia takiego porządku świata i już wiem!

Powszechnie znany Bóg ''bogu'' Wszechmogący-Mocny przez 6 dni kreował świat a na dzień numer 7 sobie odpoczywał. Natrudził się facet, bo stworzenie tego wszystkiego zapewne łatwe nie było, tudzież generalnie po stworzeniu świata wziął se dzień wolny, potem zasiadł na tronie i zaczął planować jak ten świat , który tak w pocie czoła kreował , zniszczyć...
A to plagi, a to powodzie, a to choroby, a to niech się w imię jego zabijają, jakaś wojna czy coś,  a to jakieś naturalne tragedie, żeby nie było, jakieś trzęsienie ziemi, jakieś tsunami, jakiś wulkan... Niech się człowieki nie nudzą...
Powracając do tematu
Bogu sobie 6 dni robi, na dzień 7 odpoczywa... Pytam zatem: czy ja kurwa bogiem jestem, żebym miała siłę zapieprzać przez 6 dni i tylko 1 odpoczywać? a potem znowu to samo do końca świata? Czy ja posiadam boską siłę, która sprawia, że wolę iść i robić a nie siedzieć na dupie i wymyślać jak ludziom życie utrudnić ? A czy nie można by tak było, po ludzku i na ludzkie siły, 6 dni robić i 6 odpoczywać, a na dzień numer 7 rozważnaia przeprowadzać? Co ten bogu tak się spieszył z tym światem? nie miał innych zabawek do psucia?

Generalnie jest poniedziałek i ja protestuję, i poniedziałkom mówię stanowcze NIE!
Jestem zmęczona!!


A może MILORD ma rację??? i ''bogu'' jest bogu ducha winny???

4 stycznia 2015

Wspomnienia Dejzi, czyli dlaczego uciekałam przed milicją...

Na początek Nowego Roku -  Dejzi wspomina jak to wiele lat temu została nikczemnie okłamana i w jaki sposób doprowadziło to do ucieczki przed (ówczesną wtedy) milicją. 

Tak mnie naszło na ogarnięcie tego co robi każdy z nas- czyli PINOKIOWANIE bez powiększania się nosa.

Kłamstwo... tak kochani - łżemy, łżemy w żywe oczy , codziennie, więcej, mniej, z premedytacją, bez... łżemy, bo to nasza natura, bo nam się zdaje, że to nic takiego, bo czasem wygodniej, bo nie chcemy kogoś urazić, chcemy coś osiągnąć, potrzebujemy czegoś albo tak zwyczajnie jest się kłamliwą świnią i się kłamie dla sportu.

ALE.. dziś chcę o kłamstwach innego typu, bo mnie tak jakoś naszło by przeanalizować, że może ta natura kłamliwa nasza - to pokoleniowa genetyczno-wyuczona jest. Może się tego uczymy od rodziców, a nasi rodzice od swoich i tak dalej? Może jakiś gen w nas jest co powoduje, że nasze ozorki czasem tak bez zastanowienia wywlekają słowa nieprawdziwe?

Oglądaliście kiedyś ''Invention of lying''... Polecam...

Wracając do tematu

Od dzieciństwa jesteśmy karmieni kłamstwami. A to przez naszych rodziców, a to przez dziadków, ciocie, babcie i innych tych, którym się wydaje, że ''naciąganie prawdy'' kłamstwem nie jest.
Wydaje się, że to przecież z dobrymi zamiarami, że w dobrym celu, że nic złego. Ba!!- dla naszego dobra nawet okłamują nas...






Już jako brzdącom nie posiadającym jeszcze zdolności wyrażania swojej dezaprobaty słowem ''NIE'', wpiera się rzeczy typu:
''Zjedz to, to dobre jest''... próbujesz a ci gębę wykrzywia, stanowczo oponujesz poprzez wypluwanie tego co ci do ust zostało zapodane, po czym zasiada babcia z dziadkiem i widelcem przed oczami machają mówiąc  ''zobacz, leci samolot aaaa''... rozdziawiają przy tym gęby, a ty razem z nimi, trochę ich małpujesz, trochę jesteś zdziwiony ''gdzie ten samolot i dlaczego pod sufitem?'', jesteś nieświadomy co będzie za chwile... więc z otwartym dziobem patrzysz - samolotu nie ma, babcia z dziadkiem z otwartymi gębami drą się aaaaa, a widelec leci w twoją stronę i w twoim otworzę gębowym ląduje, wraz z żarciem, które dopiero co wyplułeś przecież, bo NIE JEST DOBRE, lubo nie masz już ochoty.... Co robisz? Ano plujesz ponownie, oczywiście! Pewnie z nadzieją, że tym razem zrozumieją o co ci chodzi i dadzą święty spokój z tym karmieniem.

Albo jak jesteś już trochę straszy to ci mówią ''zjedz jeszcze łyżkę, za zdrowie mamusi'' ... a potem jeszcze musisz kolejnych kilka w siebie wpychać za zdrowie tatusia, rodzeństwa, babci, dziadków oraz całej rodziny, bo przecież jesteś jeszcze nieświadomym faktu dzieckiem, że zjedzenie kilku łyżek zupy nie ma wpływu najmniejszego na zdrowie twoich najbliższych... Ale jesz, bo przecież gdyby mama nagle dostała kaszlu, to nie chcesz być odpowiedzialny za jej nagły upadek na zdrowiu.

Albo inna sytuacja....
Może masz ochotę sobie dłużej postać przy budce z lodami i tęsknie patrzeć na ten przysmak, a rodzic idzie i cię ciąga ''no chodź już i tak ci nie kupię!''. A ty byś postał jeszcze chwilę w nadziei, że może jednak kupi matka , lubo ojciec tego loda? Tupiesz lekko nogą w proteście, stoisz twardo... nie ruszasz się z miejsca, a rodzic drze się ''idziesz czy nie? nie idziesz?dobra, to ja idę i cię tu zostawię!!''
i odchodzi rodzic dwa kroki a biedne dziecko w desperacji i paniką przed nagłym porzuceniem biegnie z cichym płaczem do matki (lub ojca), wtulając się w rodzicielską nogę z wdzięcznością, że nie zostało opuszczone całkowicie...... ok, poniosła mnie fantazja, to była ta wizja pozytywna, o której marzy każdy rodzic, gdy kłamliwą groźbę wypowiada.
Zazwyczaj kończy się na tym, że zawstydzony rodzic wlecze za sobą zasmarkane, wyjące wniebogłosy swym zachrypłym aparatem gębowym dziecko, bo groźba kłamliwa jednak nie poskutkowała.... ale warto przecież było spróbować, może by się gówniarz z miejsca ruszył... Czasem dla uciszenia gówniarza nawet się mu tego loda kupi, niech już tylko zamknie paszczę i porusza nogami w kierunku, którym powinien się poruszać. 
Po co my tak te dzieci tym porzuceniem straszymy? Bądźmy szczerzy, nie słyszałam by odnotowano jakikolwiek przypadek by kochający i troszczący się rodzic owe groźby porzucenia spełnił. Który rodzic oznajmiwszy, że idzie sobie precz i zostawia swe potomstwo na pastwę losu popisał się konsekwencją i sprawił, by jego pociecha kontynuowała w najlepsze stanie w miejscu gdy on sobie w najlepsze radośnie odchodzi? Czy nasze dziecko nam wierzy, że zostanie pozostawione w sklepie, na ulicy, w parku? 

Podobnym kłamstwem jak to powyżej jest  ''Jak się zaraz nie ubierzesz, to mama pójdzie sama na zakupy, a ty zostaniesz w domu'' - oczywiście nikt normalnie nie pozostawi malucha samego, maluch wyje przez godzinę, sam nie wie czemu, czy ze strachu, że go matka zostawi, czy z powodu zmuszenia do ubierania się i opuszczenia miejsca zamieszkania na wizytę w sklepie... jakby nie było, tak czy siak, z groźbą czy nie, gówniarz wyje.... i znowu nasuwa się pytanie - po co było kłamać?
Nikt nie wie, ale są te kłamstwa od pokoleń praktykowane, ciągle z nadzieją, że pewnego dnia poskutkuje...

Z zawstydzeniem przyznam, że powyższe groźby i kłamstwa przerabiałam na własnym dziecku. Po jaką cholerę, sama nie rozumiem.
Czy leciał samolocik pod sufitem czy nie leciał - żarcie wypluła gdy już nie chciała jeść lub gdy jej nie smakowało, w efekcie trzeba było tylko więcej po gówniarze sprzątać jak napluła dookoła.
Zupkę za mamusię i tatusia jeszcze ogarnęła, a potem mówiła, że boli ją brzuch, bo za dużo zjadła i miałam tylko kłopot, to mnie nauczyło, żeby w dziecko żarcia nie wmuszać...
Nie wspomnę jak żałosne były efekty ''idę sobie''... nieletnia siadała na środku np: sklepu płacząc, że ją zostawiam, ale z miejsca się gówniarz nie ruszał.
Jak chciała na chwilę przystanąć, to trzeba było stać i patrzeć razem z nią na to, co akurat przykuło jej uwagę, a jak spróbowałam odejść i nie daj los znikłam jej z pola widzenia, to się tak wydarła, że pewnie ją było słychać w kosmosie, więc to mi wstyd było...
Nauczyło mnie to cierpliwości oraz pokazało, że jak chwilę postoję z nieletnią i z równym małemu dziecku zachwytem popatrzę np na półki z ciastkami i zacznę wyliczać, które bym najchętniej zjadła, to Nieletnia szybciej swoje cztery litery przesuwała i odbywały się zakupy bez większych dramatów. Nie miałam problemu natury ''chcę, kup mi'' , raczej to było ''postójmy tu chwilę, to jest takie interesujące''... w parku zachwycała ją trawa, w sklepie światełka, na ulicy cień padający z drzewa...
a ja chciałam po prostu iść do przodu, kiedy moje dziecko chciało stać... więc ją próbowałam szantażem... bezskutecznie.

Niestety, mały móżdżek kilkulatka nie jest w stanie jeszcze do końca odróżnić, kiedy rodzic kłamie terroryzując małą duszę i serce, a kiedy mówi poważnie... 
Tudzież już od dzieciństwa bierzemy sobie wszystko do naszej małej główeczki i mocno próbujemy to przerobić... Czy kłamstwa naszych rodziców i nasze względem naszych pociech mogą zaszkodzić? Tak na dłuższą metę? Czy mogą popsuć psychikę dziecka? Zniekształcić jego wyobrażenie świata, unieszczęśliwić?
Czy patrząc w przeszłość słowa naszych rodziców, dziadków, cioć i wujków, dobre rady sąsiadki -wspominamy je raczej z uśmiechem na ustach czy z dramatycznym wzdrygnięciem i smutkiem?

Pomimo, że słowa typu ''bo cię zostawię, bo przyjdzie baba jaga i cię zje'' i temu podobne według psychologów uznane zostały za złe i negatywnie wpływające na nasze pociechy (lubo nas samych za czasów naszej młodości) - osobiście uważam, że nie zrobiły mi krzywdy, a jedno wydarzenie z groźbami rodzicielskimi wspominam szczególnie radośnie... opowiem za chwilę... bo teraz nasuwają mi się hasła jakie przez lata się człowiek usłuchał. Przypomnę kilka takich podstawowych, ciekawe czy ktoś z was je rozpozna ze swoich doświadczeń:

- nie rób zeza, bo jak cię ktoś przestraszy to ci tak zostanie
- jak się będziesz bawić zapałkami to się zsikasz w nocy
- nie pij wody z kranu, bo będziesz mieć żaby w brzuchu
- ser jest dziurawy bo myszy wyjadły
- jak się ukłujesz igłą i się złamie, to ci popłynie do serca i umrzesz
- nie płacz, bo przyjdą dziady
- nie wolno przeklinać, bo się nie urośnie (a potem nie pij, nie pal...) 
- po jedzeniu się nie pływa, bo się można utopić

Dwa ostanie hasła jakie pamiętam, na ten moment w którym akurat posta piszę, to ''nałóż czapkę, bo będziesz chora''. Przyznam szczerze, że również i tym hasłem próbowałam swoje dziecko przekonać do zakładania czapki (gdy już była na tyle duża, by mniej więcej rozumieć co do niej mówię), bo od zawsze miała na nią uczulenie...
Już w wózku, jako niemowlę, w pół minuty po założeniu czapki następowało darcie gęby w wniebogłosy i darł gówniarz czapę z głowy swoimi małymi piąstkami... więc ściągałam jej tą nieszczęsną czapkę, bo nie chciałam pół wsi informować, że akurat wyszłam na spacer z dzieckiem. Mijające mnie panie (matki, babcie i inne doświadczone sąsiadki) dość często z dezaprobatą patrzyły na moje ''biedne dziecko'' w wózku, bez czapki, informując mnie co krok, że będzie na pewno zaraz chora ta moja dzieciowina bo ''jej w uszy nawieje''. Na całe szczęście wiatry chyba zawsze pomyślne dla Nieletniej były, bo jej nigdy nic nie nawiało, a poddałam się w walce o czapkę na głowie gdy nieletnia miała jakieś 4 lata. Do dnia dzisiejszego czapki nie zakłada i .... no jakoś nie choruje, ku mej radości i trzymam kciuki by tak zostało. Tudzież dawno temu już zrozumiałam, że stan zdrowia mojego dziecka podczas jesienno-zimowej pogody nie zależy od czapki na głowie. Ale przyznam - walczyłam długo... Na dzień dzisiejszy Nieletnia w wieku nastoletnim nakłada kaptur jak już jest jej bardzo zimno...Kaptur jakoś nigdy jej nie przeszkadzał i mi się udawało chronić jej głowę od zimna kupując kurtki z wielkimi kapturami, które w miarę dobrze jej łepetynę zakrywały.
Nieważne... nie o tym... 

Na koniec mój koszmar z dzieciństwa i historia z tym związana:
- bo cię milicja zabierze (tak, jak byłam dzieckiem, jeszcze była milicja, taka stara jestem :)  )



i tu właśnie rozpoczyna się moja historia...



Otóż ja, dziecko małe, chude, niepozorne z długimi , jasno-blond włosami splecionymi w warkocz, w wieku lat może 5, może 6 ... od zawsze karmione kłamstwem, że jak coś przeskrobię, to mnie milicja zabierze, bałam się tego organu porządku chyba bardziej niż duchów, wampirów i dziadów...

Wszak nie miałam pojęcia co się ze mną by stało, gdyby mnie ta milicja już zabrała i co by ze mną mieli ci biedni milicjanci począć, natomiast strasznym to dla mnie było faktem, że mogłabym zostać rozdzielona z tym co mi znane...

I tak - moi rodzice nieświadomi jaką wielką torturą dla mojej, przecież jeszcze nie ukształtowanej wtedy emocjonalności, jest rozłąka z rodziną ciągle mi wmawiali, że milicja to zło, które do domów ludzkich przybywa, by niegrzeczne dzieci zabierać...

Razu pewnego, pomykając na swoim malutkim rowerku, wracałam z bratem (starszym o lat prawie 3) ...skąd wracałam - nie mam pojęcia... skądś...
W każdym razie , skracając historię, wracaliśmy do domu a droga do domu wymagała przejścia przez taką uliczkę, taką wiejską mała uliczkę... 
Pech chciał, że mi się spieszyło, a nadjeżdżał samochód... Ale ja nie zastanawiając się, ani nie czekając na brata (choć matka nakazała, żeby brata słuchać, a brat nakazane miał, by się siostrą opiekować) przebiegłam razem z tym rowerkiem przez ulicę...
Zajęło mi dobrą chwilę, by zarejestrować, że przebiegłam przed.... nyską milicyjną...

Drodzy,szanowni, uprzejmiaści czytelnicy, którzy siedzicie przed ekranami w napięciu oczekując dalszego rozwoju akcji... sprawa rozwinęła się tak...

nyska zwalnia.... nyska prawie staje ....
pomiędzy mną i bratem ulica, a na ulicy nyska.. nie widzę brata....
stoję z rowerkiem dygocząc chudymi nóżkami, zaciskam kierownicę... 
nyska się zatrzymuje.... słyszę milicjant coś do brata mówi....

Ja -jako przestępca przebiegający przez ulicę (na dodatek z rowerkiem), nie słuchający się brata, który dość głośno darł japę ''stój!!!!'' zanim owo przestępstwo popełniłam; w tym tragicznym dla mojego życia momencie podjęłam jedyną słuszną decyzję: rzucam rowerek na glebę i rzucam się do pierwszej w mym życiu ucieczki przed milicją, drąc się przy tym na cały ryj ''ratunku, mama''.... bo przecież nie mogę pozwolić by mnie zabrano z domu rodzinnego...uciekam ...
uciekam do jedynego miejsca na świecie gdzie może mnie ktoś uratuje... do domu uciekam!
Byłam tak przerażona, że po drodze z całego tego strachu i paniki (bo przecież wiadome było, że zostanę ukarana, bo matka rodzicielka przecie mówiła, że tak nie wolno i brat darł się , że STOJ!), że jak tak biegłam drąc tą japę, to się zsikałam w majtki...
Zalałam całe rajstopki w których byłam i buciki też.... i taka rozdarta, zapłakana, obszczana do kostek a nawet i poniżej kostek wbiegłam na podwórko (gdzie już moja blada ze strachu matka biegła w moją stronę, a pół wsi powychodziło z domów, bo słychać mnie było a i owszem wszędzie), matka widzi w jakim stanie jestem, rowerka nie ma, brata też nie ma, rajstopy zaszczane, ja zasmarkana i zapłakana... 
Co sobie każda matka mogłaby pomyśleć, gdy drącą się ''ratunku mama'' pociechę usłyszała i zobaczyła??? no co? no pewnie se pomyślała, że coś się bratu memu stało...
i nie ona jedna... bo ja pamiętam, że ja sobie pomyślałam, że skoro mnie nie dopadła ta milicja i mnie nie zabrała, to na pewno za karę zabrali mojego brata, no bo przecież się zatrzymali i coś do niego mówili... logiczne, prawda?
po czym bez namysłu poinformowałam o własnych przemyśleniach moją spanikowaną rodzicielkę słowami: ''mamo, milicja Sławka zabrała''...
Nie jestem nawet w stanie sobie wyobrazić jakie myśli musiały biegać w głowie mojej mamy, która rozsądnie kazała mi się zaprowadzić na miejsce zdarzenia, bo na pytanie ''no jak milicja go zabrała?' chyba nie umiałam do końca sensownie odpowiedzieć .. nie pamiętam...

No i idę z rodzicielką w miejsce zbrodni, przekonując ją, że na pewno go zabrali, bo ja przez ulicę przebiegłam itd...
Idę z nią, sąsiedzi do płotów powychodzili pytając co się stało.... idziemy... ja ciągle w tych zaszczanych rajstopach... idę...dzielnie...płacząc oczywiście... dalej przerażona... idę i patrzę... a tam mój brat maszeruje i prowadzi swój rowerek z jednej strony, mój rowerek z drugiej strony, dochodzimy z matką do niego, a mój brat oznajmia krótko ''nigdzie jej więcej ze sobą nie biorę, taki wstyd!''...

Historia była taka, że milicjant się zatrzymał zapytać brata mojego czy nasz ojciec w domu jest, bo mu trzeba było coś tam zespawać, czy jaki czort, jakby nie patrzeć, usług ojca potrzebował i się pytał, czy będzie wieczorem, bo by wpadł.... czy coś w tym stylu...
w każdym razie, nie dotyczyło to ani mojego przebiegania przez ulicę, ani chęci odebrania mnie od rodziny, a już na pewno nie pozbawienia wolności mojego brata za moje przewinienia...
Ale jako 5-latka skąd mi było wiedzieć jak działa wymiar sprawiedliwości i że takich brzdąców jak ja czy mój brat milicja nie aresztuje... Trzeba mnie było straszyć???? I musiała matka prać zaszczane ubrania.... 

Morał taki z tej historii, że żadnej traumy z tego powodu nie mam, wspominam to zawsze śmiejąc się ze swojej pięcioletniej wersji, bo dokładnie pamiętam ten moment jak podjęłam decyzję o ucieczce, jak instynktownie walnęłam rowerkiem o glebę i rzuciłam się do ucieczki w stronę domu...

nie pamiętam już drogi powrotnej, nie pamiętam co się stało przed i po... pamiętam tylko ten moment...

czy mnie potem rodzice milicją nadal straszyli? Już nie... a ja również nauczyłam się, że nic mi ze strony mundurowych tak naprawdę nie grozi, nawet jeśli bratu zabiorę zabawkę i będę grymasić...

Czy nauczyło mnie to rozsądku by własnego dziecka nie stresować? a skąd... był etap, że również Nieletnia skazana była na wiarę, że jak będzie niegrzeczna, to pan policjant ją zabierze... Nieletnia była bardziej dociekliwa i pytała ''gdzie ją zabierze'' na co odpowiadałam, że do domu dziecka....
po jakimś czasie Nieletnia stwierdziła, że to ok, jej nie przeszkadza... może być w domu dziecka..
i to by było na tyle moich gróźb...

Tak, powinnam mieć więcej rozumu... ale ... cóż...
Na całe szczęście Nieletnia wyrosła na piękną, mądrą nastolatkę pomimo posiadania kompletnie pokręconej matki, która popełnia błędy, pewnie jak każda inna matka...
Trochę ją za bardzo rozpieściłam, trochę za dużo jej pozwalam, trochę za mało wymagam, trochę za dużo wyręczam, trochę za bardzo bym chciała jej nieba przychylić... i nie wiem czy nie przesadzam, ale cóż... to moje dziecko, więc co to kogo obchodzi jak je sobie wychowuję :) 
Na kłamczuchę pewnie też wyrośnie.. jak my wszyscy! No bo co się dziwić, że wszyscy kłamią, jak już od małego nam się kłamstwem umysły wypełnia :) 



Pozdrawiam wszystkich kłamczuchów :)

Komentarze, jak zawsze - mile widzane :)