17 stycznia 2009

Spadam

rano:
zwlekłam się z łóżka z wielkim bólem głowy, w żołądku wariowały mi jakieś chomiki....
kawa stała na stole... "nie , dziś mi nie wejdzie" pomyślałam
powąchałam tylko i mnie zemdliło.... 

rozwaliłam się na sofie, pogawędka z przyjaciółmi... 

właśnie skończyli pakować torbe, już wyjeżdżają, miło było ich gościć...szkoda, że tak krótko...

o, jak mi niedobrze... i już sama nie wiem czy to wczorajsze wino, czy indyjskie jedzenie, bo jednego i drugiego było zdecydowanie za dużo...

chciał nie chciał, dziś pewnie przechoruję cały dzień - pożaliłam się w myślach

popołudnie:
w domu lekki nieład, a ja nie mam veny na sprzątanie, każdy ruch powoduje lekki zawrót głowy i wielkie zamieszanie w żoładku, ale robię co do mnie należy...
jeszcze nic nie jadłam ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.. głodówka po wczorajszym zdecydowanie wskazana...

"zaraz, zaraz" podnoszę głos na dziecko, które się niecierpliwi, zeby dostać swoją porcję jedzenia.... wszak JEJ apetyt nigdy nie opuszcza, a mi dziś wszystko dwa razy więcej czasu zajmuje... 


Późne popołudnie:
"moja mama jest chora" - oznajmia już w rogu moja latorośl koleżance, która przyszła się z nią pobawić "coś ją boli, ale nie wiem co, może głowa, to nie bedziemy krzyczeć, dobra?"
"dobra" - zgadza się druga
kochane to moje dziecko....

o... ktoś puka, to ON, wrócił z pracy... hurra!!! mogę się w końcu położyć, niech ON czuwa nad bezpieczeństwem nieletnich

Wieczór
"kochanie, kochanie...'' cos mi brzeczy nad uchem.. '' a to ty!''- oświadczam pół przytomnie.
''ja wychodzę, umówiłem się z kolegami''
''no dobra'' .... i poszedł, a mi zostawił obowiązki, wykąpać małą, zrobić kolację, położyć do łózka... robię wszystko, nawet sprawnie mi idzie... 20:30- zrobione... Ona śpi, to i ja się kładę....zasypiam...

Noc:
biegnę, gdzieś się spieszę ogromnie, pędzę, pędzę, już nie mam sił, ktoś mnie goni, ''ludzie, ludzie, ratunku!!!! '' - krzyczę ... 
i nagle wpadam w jakąś przepaść , i spadam, i spadam , i nagle BUM!!!!! walnęłam o dno... otwieram oczy, rozglądam się.. nic mnie nie boli....e, to tylko sen... 
gdzie ja jestem? ok, w swoim pokoju, ale czemu na podłodze? no tak... spadłam z łóżka.. ale wstyd...
22:30
On jeszcze nie wrócił, a ja nie mogę zasnąć, wstaję, siadam przed laptopem i szukam w internecie sama nie wiem czego...
23:00
Wrócił...
a mnie znowu boli głowa... 
udało mi się wypić kubek herbaty i mnie nie zemdliło, zjadłam nawet jedną delicję....
mam ochotę na budyń, ale nie chce mi się juz gotować...
spróbuję może zasnąć...
mam za sobą ciężki dzień...

Brak komentarzy: