7 stycznia 2010

Dzień jak codzień???


Poranną porą wybrałam się na zakupy, nie sądząc ,że zajmie mi to długo, wypiłam tylko pół kubka kawy i pognałam....

Odwiozłam nieletnią do szkoły i prosto siuuuuuuuuu do pobliskiego centrum handlowego.
Jadąc jednak pomyślałm, że może zajadę do mojego mechanika,bo : pomimo,że własnie dniem wczorajszym wymieniłam opony na nowiuteńkie, wyblansowanie kół też zrobione i pan łaskawie mi też zbieżność ustawił- a łaska mnie kosztowała -wraz z oponami 200 funtów, to samochód dalej mi do lewej ciągnęło...
wczorajsze działania na samochodzie były u mechanika innego niż zwylke, poleconego oczywiście, że ma być  dobry i tańszy...że tańczy się zgodze, że dobry- już nie....
No to ,że mi ten samochód nie jedzie jak trzeba , jadę do swojego sprawdzonego, i się pytam co może być nie tak, bo już nie wiem co mam robić...
Mechanik poprosił o kluczyki, ja powiedziłam,że tymczasem sobie na zakupy polecę, a on niech tu pracuje, jakby co niech dzwoni....

W szczęściu i radości pojeździłam sobie na obczasach na lodzie, dwa razy dupcią zaliczyłam chodniczek, a właściwie chodniczek mnie zaliczył...
Ale przeciez nie spodziewałam się biegania po chodnikach, bo miałam zajechac do centrum, w centrum na wewnętrznym parkingu zaparkować, windą  sobie tylko w dół do sklepów zjechać, żadno latanie na zewnątrz nie było w planach....

Jak już rozbawiłam publiczność przechadzająca się londyńskimi chodnikami dwukrotnie, i jak już dumna się podniosłam po drugim upadku, doczłapałam w końcu do sklepów.

Wyprzedaże jeszcze są, choć na tych wyprzedażach coś marnie, jakieś letnie szmaty i to szmaty dosłownie...
Do mnie niepodobne ,żeby więcej niż 3 sklepy podczas jednej eskapady zaliczyć, ale tym razem było ich chyba z 9.... owocne w ubytek z konta
Zakupiłam sobie staniczek (i tu informacja: cycki mi zmalały, cholera!)
Również bluzeczkę ( i tu za radą koleżanki stylistki : obcisłą : -ło matko ale mi było ciężko się na siebie patrzeć, ale się przemogałam)
oraz- sweterek (też obcisły)

Decydując,że na dziś już nie wydaję pieniędzy, postanowiłam poczłapać do mechanika , by sprawdzic postępy w znajdowaniu problemu...
Ślizgając sie i kołysząc bioderkami , machając łapkami intensywnie przy łapaniu równowagi, szłam... Moje ''iście'' wzbudzało wiele zainteresowania wśród przechodniów zaopatrzonych w gumiaki na nogach...
Tuz obok mechanika, jakis zainteresowany przechodzień się odezwał i zostałam posadzona o zbyt wczesne picie alkoholu , na co zareagowałam uprzejmym uśmiechem dodając przekornie '' no i po co ta zazdrośc?'' po czym obaj panowie dostarczający towar do pobliskiego sklepu wybuchnęli śmiechem....

U mechanika upadłam pięknie na dupę wywołując uśmiech na twarzy obu panów mechaników, po czym obaj na ratunek ruszyli, pierwszy doleciał ''Mr. Irokez'' ( tak go sobie nazwałam)... jak ma na imię pojęcia nie mam, ale ma fajnego kolorowego irokeza, długą brode i czarujące oczy.
Po uprzejmościach i pyatniach w stylu ''dobrze się bawisz?'' i moją odpowiedzią ''ach, nie miałam tyle radości od lat'' podniosłam cztery litery z lodu i oficjalnie poinformowałam,że jeśli moja dupa doznała jakiegoś uszczerbku pozwę ich do sądu za nieodlodzenie trasy i zarządam odszkodawnia w postaci dożywotnich darmowych usług mechanicznych..

Podsumowując: jest godzina 12, a ja jestem u mechanika, który mi tłumaczy zawiłą mechaniczną angielszczyzną co jest nie tak z autem... niewiele rozumiejąc, intensywne potakujące kiwanie głowy mi sie włączyło, przybrałam minę typu: ''alez rozumiem, rozumiem'' i słuchałam dalej.
A że nie taka głupia do końca jestem, jak już skończył o jakiś tam rod track endach, i jakiś tam ball jointach, i jakimś tam suspension cos tam, co powtórzyć nie umiem, padła informacja o złym ustawieniu zbiezności.. a to już zrozumiałam doskonale i mówię, że ja zbieznośc wczoraj ustawialam, że normalnie kółeczka, oponki, balansik, zbiezność... i miało byc cacy...
A on,że sorry , ale koleś do kitu coś zrobił, bo coś tam z kierownicą, cos tam za bardzo, coś tam, coś tam... ja już nawet nie słuchałam, bo właśnie mnie szlag trafi- zapłaciłam barnaowi, a baran nie umie zrobić???
no i mój mechanik przez 45 min dłubał coś przy tym moim autku, kręcił, skręcał, tam wszystko posprawdzał, na przejażdzkę testowa pojechał, po czym wraca i mówi- działa....
jJeszcze mi żaróweczkę wymienił ... taki był miły..
po czym uprzejmie mnie 35 funtów skasował....

mam nauczkę na przyszłość.
Wczorajszy majster dupa za ustawienie zbieżności wziął 25 funtów, i się cieszyłam,że 10 mam do przodu...
A dziś i tak musiałam pojechac do swojego... i zapłacic kolejne 35 za to samo co wczoraj.... czyli właściwie jestem 25 funtów do tyłu...
ech... jak to mówią? chytry traci dwa razy?! ot i to!

Tym sposobiem w domu byłam o 14:00
zmarznięta, obita, głodna....
na szczęście już nadrobiłam: brzuszek uzupełniony, zapas kawy tez już wlany, farelka przemarznięte stopy grzeje... będę żyć



Takie to czasem zwykłe życiowe sprawy chcę wam opowiedzieć....

Brak komentarzy: