9 stycznia 2010

Wrażenia z wczorajszego wieczoru....



dziń dybry
tak, to ja , wasza tańcząca z wilkami 

Wczorajszym wieczorem wczesnym zlazłam odmalowna, odczesana, odstrojona do sąsiadki...
Pukam , wchodzę iiiii szczena w dół...
Odzienie mej sąsiadki ... jakby to ująć... wyglądałam przy niej jak pani profesor na uniwersytecie...
Nie to,żebym od razu jak sąsiadka chciała pokazywac pół pupci, bo ja tam figury do tego niestety nie mam ( tak, tu odrobina zazdrości się zrodziła) , ale pojawiła się myśl- że ubraniowo , to do siebie ni cholery nie pasujemy.

Uruchamiając intensywność myśleniową poleciałam do siebie do mieszkania, przerzuciłam nerwowo wszystko w szafie, co wzbudzało zainteresowanie nie tylko męża, ale i Młodego, chwilowo u nas pomieszkującego...
nawet Nieletnia przez chwilę zastanawiała się o co chodzi, ale słysząc moje nerwowe ''jak zwykle, nie mam się w co ubrać, w to sie jeszcze nie mieszcze, gdzie ta spódnica, a rajstopy mam?'' ,zrezygnowała z jakiejkolwiek konwersacji...
Z garścią ciuchów poganłam do sąsiadki i zaczęłyśmy wybierać....
Przymiarki zaczończone godzinę później zaowocowały w odzianie mnie w bluzkę (tę co miałam), ale nie w spodnie, a w czarną dopasowana krótką spódniczkę, taką nie do końca mini, ale się zadzierała , gładkie czarne rajstopki i wysokie kozaczki...
Odpicowana stanełam przed lustrem, a serce mi mówiło :''spodnie, spodnie, spodnie''
Nie mogąc zdecydować, pokonałam po raz kolejny barierę dwu piętrową, przeskakując co drugi schodek dotarłam do mieszkania swego.
Głeboki oddech i wchodzę...
Pokazałam się chłopakom, i dziewczynkom ( bo sąsiadki dziecko też było )
komentarze: ''no, tak sobie''- to córka sąsiadki
''lepiej''- moje dziecko
''cacy, łał,mmmm''- mąż
''ja pier..... nigdy cię takiej nie widziałem''- Młody
Pytam zatem konkretnie: ''co lepiej? spodnie, czy własnie tak, co sądzą?''
no i zostało na spódnicy....

Skoro juz byłam wystrojona, choć nie do końca przekonana o swoim wyborze, zapakowałyśmy dupcie nasze do auta i fruuuuu na potańcówkę...
Klub całkiem fajny, drogi jak cholera, alkohol przebitka cenowa taka, że mnie mało z butów nie wyrwało, chyba najdrozszy w jakim dotąd byłam. ale co tam...
Na 1 piętrze w klubie było karaoke- ludzie wieku 25 do 65 , ale ciągle jakieś smęty dawali, więć zeszłyśmy do piwnicy gdzie była dyskoteka...
A tam pustki prawie... no cóż... ja w sumie nie poszłam, żeby przeprowadzadć dyskusje o nowo przeczytanych ksiązkach, ale żeby sobie potańczyć, a do tego potrzebuję jedynie parkietu, a nie tłumu ludzi...
więc sobie tańczyłyśmy....
ach, jak ja tyłkiem kręciłam , jak nóżką machałam, jak rączkami w te i wewte, jak mi się te biodra kołysały, jak mi normalnie klata piersiowa się wypinała, jak mi cycyszki drygały, jak mi galaretka na brzuszku sie uroczo trzęsła...
Luuuuudzie, jak się zaczęłam pocić po pierwszych dwóch wygibańcowych piosenkach, jak mi tchu zaczęło braknąc, jakie suchoty w gębie dopadły, jak mi serce bić szybko zaczęło, jakie mrowienie w nogach złapało, jak musiałam sobie stanąć z boku i się napić, i udaać ,że ''no problem'', po kryjomu otrzeć pot z czoła, oddychać nie jęcząc i pić próbując się nie zakrztusić i nie wessać całej butelki na raz, i uśmiechac się , jakby nigdy nic.... po czym wejśc na parkiet, gdzie koleżanka z widoczną połowa pupci, niezmiennnie z uśmiechem na ustach , kręciła biodrami i wyginała ciało.... ( swoją droga miły to widok, bo kolezanka zgrabna i ładnie ciałem operuje)
W ramach nie udręczania ciała, przyjęłam taktyke : ''z nóżki na nóżkę'' do czasu aż ochłonę, do tego powoli dołączyłam lekki podryg biodrowy, z co kilkuchwilowym machnięciem ręką i wypnięciem cyca - trzeba było czymś nadrabiać
Cóż... humor taki sobie średni, alkoholu zdecydowanie za mało i jeszcze kondycja nie ta.
Zamierzenia z mojej strony fajne, ale niezrozumienie z koleżanka w pewnej sprawie całkowite, bo niby miało być tylko tańczenie i ewentualnie picie, a ona jakaś taka komunikatywna się zrobiła z płcią męską.....
Ja to bym po łbie lała , jakby jakiś w moją strefę wyciągniecia rąk wlazł... znaczy się - ''prosze trzymac dystans'', ale już ciało do ciała, to nie moja bajka....
A może mój stan , w sensie małżeński, nie mało upojony sprawiał,że miałam taki dystans???
I tak to było:  faceci w większości się do niej przylepiali, ona z każdym w gadkę, ja gdzies najlepiej bym uciekła, bo nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, ani ochoty z nimi gadać, tańczyć czy nawet oddychac tym samym powietrzem, a najchętniej bym po protu ich lała, bo jak widziałam jak im się lapki lepią, to bym te lepkie macki cegłówką chętnie, ale koleżanka chyba o cegłowkach nie myślała, a i jakoś sobie nawet radziła i z natrętami i z tymi bardziej subtelnymi...
jakby nie było, na tyle zakręcała towarzystwo,że alkohol chłopaki przynosili... a że dziewczyna o mnie nie zapominała i mi sie buteleczki same uzupełniały...

a! zostałam królową parkietu, tytuł dzieląc z koleżanką - z prostej przyczyny - były momenty ,że nikt nie tańczył oprócz nas
nie to,żebyśmy takie dobre w gibaniu się były...
po prostu ludzie gdzieś się po kątach pozaszywali, albo na górę na karoke poleźli... mi tam nie przeszkadzało. Wybawiłam się jak nie wiem co!
nogi mnie bolą,
zakwasy lekkie mam,
głowa mnie nie boli, bo z alkoholem ostrożnie
nikt mnie nie podrywał, chyba przez moją minę w stylu: jak się zbliżysz to umrzesz, albo zbyt dużą konkurencję w postaci mej seksownej kolezanki,
brak podrywu w ogóle mi nie przeszkadzał
wolałam tańczyć niz wysłuchiwac beznadziejnych pijanych kolesi,
pisałam już,że sie wytańczyłam?
że fajnie było,
że mam kochanego męża, który nawet po mnie przyjechał o 2:30 nad ranem, żeby jego żoneczka bezpiecznie do domu dotarła,
że jednak trzeba było spodnie założyć, chyba bym się lepiej czuła,
że mam nowe doświadczenia w stylu- byłam w dyskotece odziana w mini,
że mam nowy punkt widzenia na pewne sprawy- czyli , co za szczęście, że jestem męzatką, bo bym sobie faceta nie znalazła, albo jestem zbyt wybredna, albo nie ma faceta dla mnie.

Każdy z tych kolesi wydał mi się  beznadziejny: mało inteligentny, zero poczucia humoru, ich żarty wogóle mnie nie śmieszyły, słuchanie ich po prostu mnie denerwowało, poziom konwersacji był na minimum , z dzieckiem potrafię bardziej inteligentne gadki o niczym mieć... a klub dla ludzi od 25 roku życia, więc się spodziewałam czegoś więcej...
i zrodziło się we mnie uczucie współczucia dla kolezanki, bo jak ona w tym towarzystwie ma znaleźć faceta, to ja jej powodzenia życzę....


Swoimi uwagami podzieliłam się rano z mężem.
Stwierdził,że za dużo wymagam od ludzi, szczególnie w miejscach takich jak night club.
Tam się ponoć nie chodzi, by inteligentnie pogaworzyć, ale po to by prymitywny podryw sypnąć, panne na jeden raz zaliczyc i żyć długo i szczęśliwie, bez owej panny u boku.
No więc teraz rozumiem czemu mnie nikt nie zgadaywał podrywowo , ino grzecznościowo- z obrączką na palcu dumie wywaloną, z na czole wypisanym: ''nudzisz mnie'', z brakiem śmiechu przy ich dowcipach , no cóż... chyba było widac,ze moja dupę może jedynie chodnik zaliczyć
ale wolę się z chodnikiem puścić, niż z głąbem.

A! bo bym zapomniała.
Od wczoraj mam na imię ''grzeszczyna''
Wiecie jaki ubaw miałam?
standardowe pytania:
1.skąd jesteś? (bo widomo, jak buzię otworzyłam, to akcent nie angielski)
2.jak masz na imie?
więc odpowiedź moja : 1. z Polski. 2. grzeszczyna
losie, żebyście zobaczyli ich miny
co trzeźwiejszy to próbował powtórzyć, ale ciągle się zatrzymywali się na ''G''
a ci bardziej  pijani mówili: ''to ciekawe imię'', nawet nie próbując powtarzać...
ale miałam radość...



a w ogóle przez te tańce zapomniałam wam napisać.

2-czy 3 dni temu mąż mój uroczy , i przyjaciel domu (równie uroczy), zawany Młodym, zrobili sobie nasiadówkę.
Oczywiście doprowadzili się do stanu gdzie wypowiedzenie ''giblartar'' było niemozliwe...(ciekawe jak by im poszło z grzeszczynką).
Jako,że juz im było dość , próbowałam towarzystwo do łóżek zagonić, co zakończyło się gówniarska pyskówką w moją stronę. Jeden i drugi: ze oni są dorośli, że nie będe mówić co maja robic...

wkurzyłam się.... bo przeciez durnie dwa , rano mają iść do pracy, przeciez łby im trzaskać będą...

z tego wszystkiego byłam taka zła, ze postanowiłam nie być matka polką, i zbawicielem świata... i zostawiłam ich samym sobie ( co zazwyczaj się nei dzieje, bo nawet jak mi zalazie co za skórę, to ''dobro świata'' jest ważniejsze, czyli tłumaczyć bedę i prosić do skutku)
rano oczywiście nie powstawali do pracy, ja ich nie budziłam, bo po co, dorośi są , wiedzą co robią!
Dziecko do szkoły zawiozłam, a te śpia... dopiero po 9 sie ocknęli , z bólem głowy strasznym, oczywista do pracy byli baaardzo spóźnieni.... a ja nawet słowem się nei odezwałam, choć na końcu jezyka miałama typowe babskie ''a nie mówiłam???''
Tego samego dnia mężul : bulkiet kwiatów, z przeprosinami , obietnica poprawy i że już nie bedzie mi więcej pyskował
a Młody po pracy wparował, z bukieem kwiatów dwa razy takim jak od męza dostałam i przeprasza,że jest głupek, i że już się bedzie grzeczny
Miło mi sie jak cholera zrobiło, i roztopiłam się od razu...
łatwa jestem co?
kupić mi kwiatki i od razu wybaczone....
ech..
ale jakie bukiety mam! jednen z 30 róż, a drugi taka mieszanka kilkunastu kwiatów...

cudnie....









Brak komentarzy: