31 sierpnia 2009

Założenia


Założenia


Z założenia wychodzę ,że świat nie kręci sie wokól mnie, a bym chciała.
bom jest próżna i zadufana w sobie, bo domagam się uwagi...
ot i taka prawda. chce być podziwiana i adorowana, choćby za sposób w jaki gotuje ,lub sprzątam mieszkanie, docenienie tego faktu czynie mnie ważną i potrzebną temu światu

Z założenia wychodzę,że najbardziej liczy się w człowieku piękno wewnętrzne, aczkolwiek istotna jest powierzchowność. Jakkolwiek, ktokolwiek by temu zaprzeczał, liczy się dla nas jak kto wygląda, jak się ubiera, jak się zachowuje, bądź jak pachnie

Z załóżenia wychodze, że jestem wariatem, wszak tylko wariat wie,ze jest nienormalny, no i czym jest normalność?
siadam sama ze sobą i prowadze długie filozoficzne rozmowy, mądrzy ludzie nie mówią do siebie, a już z pewnościa nie psychologiczno- filozoficznie. tacy udaja się do specjalistów, by ci rozwiązywali ich problemy. wnoskuje zatem ,że albo jestem psychiczna, albo psychiatra

Z założenia wychodze,że normalność jest czymś nieosiagalnym , gdy jest sie mną, jednakże posiadam pewne cechy normalnych osobników...
choć jeszcze nie wiem jak sprecyzować normalność, uznaje ,że budzenie się na dźwięk budzika, nie rozmawianie z obcymi, obgadywanie sąsiadów, pospolita zazdroścć gdy komuś lepiej, unikanie spojrzeń ludzi np w srodkach publicznego transporu, ciągłe narzekanie i raczej nieustanne niezadowolenie z tego co się ma, czyni mnie podobna do wielu, i to podobieństwo z innymi tez jest normalne, choc każdy uważa się za wyjątkowego......

Z założenia wychodzę,że każdy jest zdolny do miłości, jedni do tej szalonej inni statecznej i uporządkowanej, z zasadami i regułami , których pojąc nie umiem. każdy kocha na swój sposób, a miłość jest inna na różne sposoby. kochać umiem jedynie na swój sposób i winę za błędy zwalam na rodziców, którzy miłości uczyli mnie innej, tak innej ,że mieniła się na różne kolory- w szczególności zaczynając od fioletu, potem były różne odcienie żółci, aż bladła i zlewała sie z biała moją cerą. miłość brzmiała muzycznie w mych uszach, dzwonek kieliszka, echo dna butelki, dzwięczne podniesienie głosu przeradzające się w lekki jęk zranionego zwierzęcia. miłość ulewała się z kielicha żalem i tęsknota za niewiadomo czym, i była trwała... trwała wiecznie... nieustannie plątała się pomiędzy pięściami a kłamstwem.
ja tez kocham , choć widocznie za mało, bo nie umiałabym związać jej w ciasny worek nieporozumień, bólu i upokorzeń. moja miłość jest inna, prostsza, składa się z pocałunku na dzień dobry, spontanicznego uśmiechu, szczerości wyznań, spokoju sumienia, braku tajemnic, zaufania. nie wyrzekam się siebie, ani swej godności, nie znoszę upokorzeń, ani batów braku uszanowania, nie błagam o nic, ani nie jestem błagana, nie wykrzykuję racji , a racje są słyszane... łatwo mi tak kochać, łatwo mi być kochaną...

Z założenia wychodzę ,że nic nie trwa wiecznie, a z rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej, dlatego nie biorę niczego za pewność jutra. ciesze się tym co mam, i modlę o następny dzień z tym co mam, albo lepiej,żeby było tego więcej... a najlepiej jakby więcej pieniędzy było, bo choć zapominamy o rozwoju duchowym, nie zapominamy o rozwoju konta.
pieniądze szczęścia nie dają, ale w szczęściu pomagają

Z założenia wychodzę,ze się mylę, co do świata i ludzi, co do rządzących i co do Boga, lub boga- muszę tak założyć, bo gdybym wierzyła w co myślę, uznałabym ,że Bóg jest idiotą.. ale skoro On wie wszystko, wie również, że tworząc mnie spotkałby się z taką opinią, więc czy to przypadek,ze stwierdzam,że Bóg nie wie co czyni, czy też chciał, bym to światu przekazała? czy też powinnam przestać już pić to wino i położyć się spać...

z założenia wychodzę,że jestem, po prostu jestem... a to jaka jestem nie ma znaczenia, ludzie widzą twarz, i już nie próbuje mówić i opowiadać im o sobie, bo wychodzi,że się żalę, a jak mam inne zdanie,że się mądrzę, a jak mam inny wygląd, że jestem odmieńcem, a jak się nie zgadzam,że jestem kontrowersyjna, a jak przytakuję, że nie mam własnego zdania, a jak nie patrzę w oczy , że kłamię, a jak patrze w oczy,że się gapię...
jestem...

i już właściwie mnie nie ma, bo idę stąd, w sensie, z pokoju ... w salonie siedzi moja normalność, ktoś kto umie mnie czytać, choć brak jakich kolwiek słów.. idę , bo słyszę śmiech, i chcę by rozbrzmiewał nie tylko w salonie ale i w moich uszach... takie dźwięki mi towarzyszą... spokojnego domu, szacunku, godności, wyrozumiałości... we wszystko się wplata duża dawka poczucia humoru..
nie pragnę więcej...

Brak komentarzy: