21 listopada 2013

Przetrwać codzienność

Spotkałam istnienie które zachwyciło mnie spojrzeniem, poruszyło duszę, spotkałam nadzieję... lecz nadzieja odeszła, nie zostawiła nic prócz pustki i wstydu, nic prócz zakłopotania i pytań... gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt naiwna czy też zbyt pewna siebie? 
Chciałam skraść szczęście na własność lecz szczęścia ukraść się nie da... Wyrzucam z siebie gniew i kolejne rozczarowanie... kolejny raz to samo... kolejny raz mówię sobie „jesteś głupia”, kolejny raz analizuję wszystko w myślach mając nadzieję, że zrozumiem.. ale nie potrafię...
Nie umiem zamknąć w dłoniach siebie, nie umiem zacisnąć pięści i uderzyć w środek duszy by zabić ból, nie umiem kazać sercu przestać bić, nie moge zamienić w kamień choć pragnę nie czuć więcej, nie żałować, nie kochać, nawet nie lubić, zamknąć sie w garści bezwzględnej kobiety i udawać , że jestem szczęśliwa...
Powtarzam sobie w kółko słowa, zebrane przy oddechu popiołu, staram sie zrozumieć dokładność myśli. 
Wszystko jest tak oczywiste , że aż bolesne. Tak namacalnie nieznośne, tak niewłaściwie smutne, tak niesprawiedliwe codzienne... 
Nie umiem pozbyć się złości... i nadal nie pojmuję...
i tak chciałabym zranić , oddać ze zdwojoną siłą, uderzyć wprost w czułe miejce... zamiast – uśmiecham sie i udaję, że moja głowa jest wolna od myśli, że moje serce jest wolne od uczuć.
Udaję , że mi nie zależy na przyszłości, na nim, nawet na chwili obecnej mi nie zalezy... i że wszystko jedno... że jest jak jest, że jest dobrze.. jakże nieprawdziwa jestem gdy wtedy na mnie patrzysz... jakże jestem soba, gdy płaczę ukadkiem nocą
I po co ten ból? Bez tego wiem co w zyciu straciłam. Łzy nie przynoszą ukojenia. Codziennie to samo... obudzić się i przetrwać kolejny dzień... jakoś...
Powinnam podziekowac losowi za jego łaskę... dziś boli ale ból przychodzi i mija, każdego dnia bedzie lepiej, każdego dnia będzie bolało mniej...
Powinnam się cieszyć bo mam to czego pragnęłam... teraz muszę znaleźć siłę bym mogła cierpienie w sobie zdusić, bym mogła zasnąć i nie myśleć... spokojny , dobry sen... co nie przerazi mnie... Przetrwać ten gniew, ten smutek, rozczarowanie, to uczucie niespełnienia, braku czegoś. Przetrwać sama siebie. Trudne ale przecież nie niemożliwe. Przecież nie pierwszy raz idę tą drogą. Nie pierwszy raz spotykam cierpienie... Ono często ze mną wędruje, w cieniu moich pragnień, niczym anioł stróż - czuwa w pobliżu by przylgnąć do mnie chłodnym rozczarowaniem... najwierniejszy towarzysz życia, ono nigdy mnie nie opuści...
Nie umiem jeszcze pogłaskać myśli splątanych w kłębek naiwnosci, nie umiem zapomnieć uśmiechu nadziei, gdy pukała do mego serca , cała świeża, pachnąca kawą, ciepła, wypełniająca duszę przyjemnym aromatem, nadzieja na nic..........bo przecież już nic nie zostało, oprócz uprzejmego uśmiechu gdy mijamy się w korytarzu naszego życia Zamoczyłam duszę łazami... niech kapie przez chwilę... do jutra wyschnie... Za tydzień może na chwilę o tym zapomnę, za miesiąc może nawet nie będzie bolało, za rok w tym samym miejscu uśmiechnę się do wspomnień, przed śmiercią będę spokojna i powiem - dałam radę.
Niedługo cierpienie znajdzie mnie w innym miejscu, z innego powodu, z inna siłą...
Dziś .... tak głupio boli codzienność...

Brak komentarzy: